piątek, 28 listopada 2014

Długi sen - Zombie apokalipsa.

We śnie szłam przez miasto z grupą ludzi. Okolica była opustoszała a wszędzie widoczny był gruz i kawałki szkła. Niedługo miał zapaść zmrok.

Byłam jedną z nielicznych osób które miały jakiekolwiek pojęcie co się dzieje - pracowałam jako badaczka w centrum eksperymentalnym gdy wirus na naszym oddziale wymknął się spod kontroli. Większość towarzyszącej mi grupy wiedziała tylko tyle, że na ich oczach spełnia się koszmar znany z horrorów - miasto zostało opanowane przez armię zombie które w każdej chwili mogły nas zaatakować. A niektórzy nie wiedzieli nawet tego - zdawali sobie jedynie sprawę z faktu, że miasto znajduje się w stanie wojny a napastnicy nie znają litości.

Dostrzegając przerażenie cywili uznałam, że warto przynajmniej stworzyć wrażenie, że mamy szansę się obronić - panika nie przyniosłaby nic dobrego. Zasugerowałam więc byśmy ukryli się w jednym z opuszczonych wieżowców, w mieszkaniu w którym jak wiedziałam znajduje się dość zaawansowany technicznie a tym samym nietypowy... teleskop. Skłamałam, że urządzenie jest bronią przygotowaną specjalnie na takie okazje.

Gdy dotarliśmy na miejsce skierowałam teleskop na okno, tak by "broń" automatycznie wypaliła w razie gdyby zombie próbowały się tamtędy dostać. Cywile uwierzyli. Atmosfera lęku lekko osłabła a w pewnej chwili nawet moi współpracownicy przestali siedzieć jak na szpilkach.

Nagle do drzwi ktoś zapukał i do mieszkania wtoczył się ranny dwudziestolatek. Zaśmiał się, że jakaś napalona dziewczyna go ugryzła i uciekła i spytał co tu robimy. Zerknęłam na korytarz i upewniwszy się, że wciąż jest bezpiecznie kazałam gościowi siedzieć cicho(by nie sprowadził na nas groźnej armii) i zajęłam się jego raną. Szybko odkryłam, że został zarażony i pozostało mu niewiele życia. Ukryłam jednak ten fakt przed resztą grupy, posyłając tylko porozumiewawcze spojrzenie współpracownikom którzy zrozumieli co mam zamiar zrobić choć nie wydawali się zadowoleni.Wiedzieli, że chcę dowiedzieć się o epidemii jak najwięcej by znaleźć rozwiązanie inne niż nawalankę.

Zapytałam chłopaka jak się czuje a on, wciąż w dobrym nastroju odparł, że jest głodny a gdy dałam mu trochę jedzenia ze swoich zapasów odparł, że smakuje jak papier. Wirus zaczynał działać. Nie byłam pewna jak długo chłopak będzie w stanie wytrwać ale nie dawałam mu więcej niż 4 dni zanim straci kontrolę i zacznie zabijać. A wtedy trzeba go będzie odstrzelić.

Mijały godziny (było tak jakby ktoś przewinął taśmę), nadszedł kolejny dzień. Szczęśliwie nasza kryjówka nie została odkryta.

Przez większość czasu obserwowałam chłopaka i sprawdzałam jego stan, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się o chorobie. W mieszkaniu była lodówka w której pozostało trochę, po części przeterminowanego już ale wciąż zdatnego do spożycia jedzenia. Dałam chłopakowi kilka rzeczy do spróbowania.Ten jadł chętnie ale wciąż twierdził, że jedzenie nie ma smaku a dodatkowo zamiast się nasycić robił się coraz bardziej głodny i słabł w oczach. Dobry nastrój go jednak nie opuszczał pomimo głodu i bólu.

Drugiego dnia stan chłopaka pogorszył się do tego stopnia, że postanowiłam podzielić się z nim informacją o moim planie. Przyznałam, że żyje wciąż tylko dlatego, że mam nadzieję na znalezienie sposobu na zatrzymanie albo przynajmniej złagodzenie choroby ale nie pozostało już wiele czasu i jeżeli nic nie wymyślę za maksymalnie 48h czeka go śmierć z rąk moich współtowarzyszy - wtedy bowiem "zacznie zarażać" jak to określiłam nie chcąc mówić wprost, że przemieni się w krwiożerczą bestię której ugryzienie jest zgubne w skutkach. Ku mojemu zaskoczeniu chłopak stwierdził, by zabić go już teraz. Moi towarzysze poruszyli się ale kazałam im zachować spokój i odparłam, że wciąż jest nadzieja.

Trzeciego dnia wciąż próbowałam podawać chłopakowi różne rzeczy, wierzyłam bowiem, że jeżeli w porę znajdę sposób na dostarczenie jego organizmowi energii będzie mógł on kontynuować istnienie bez konieczności atakowania ludzi. W kuchni znalazł się między innymi kawałek surowego mięsa które miało zostać upieczone. Zanim jednak tak się stało chłopak, z zażenowaniem stwierdził, że owo mięso smakowicie pachnie. Uśmiechnęłam się i zachęciłam go by je spróbował. Długo się wahał, znajdował różne wymówki zapytał nawet o zarazki. A ja odparłam - twój obecny stan jest gorszy niż jakakolwiek salmonella. Zdajesz sobie sprawę, że zostało ci mniej niż 24 godziny życia jeżeli czymś się nie pożywisz? Jeżeli surowe mięso pachnie dobrze być może to właśnie jest rozwiązanie. Chłopak zjadł kawałek.

Przez chwilę wydawało się, że sytuacja została opanowana. Od razu mogłam zauważyć, że mięso chłopakowi smakuje a jego organizm już zaczął pobierać potrzebne do życia składniki bo policzki chorego nabrały rumieńców. Odwróciłam się by wyjąc z lodówki kolejną porcję. Wówczas za sobą usłyszałam gwałtowny ruch i odwróciłam się. W samą porę by uniknąć ataku chłopaka. Otrzymałam tylko drobne zadrapanie w ramię a zombie z impetem uderzył w ścianę.

Hałas przyciągnął uwagę moich współpracowników. Przez chwilę gapili się na nas, najwyraźniej nie wiedząc co robić. "No dalej, na co czekacie? Zastrzelcie go." - rzuciłam, usuwając się z linii strzału i wysysając krew z otrzymanej rany. Chwilę później rozległy się strzały a chłopak padł martwy. Mężczyźni patrzyli na mnie z niepokojem ale przepłukałam usta wodą i opanowanym tonem wyjaśniłam, że nie jestem zakażona bo w porę oczyściłam ranę. 
A przynajmniej taką miałam nadzieję...

poniedziałek, 3 listopada 2014

Sen - Wieżowiec i samoloty

We śnie spotkałam się z kilkoma osobami w parku na Flagówce. Była wśród nich jakaś dziewczyna, nie jestem pewna jej wieku - z jednej strony była jeszcze dzieckiem ale z drugiej była pełnoprawną dorosłą. Pewnie 19latka o niskim wzroście (z 150cm) i długich, kręconych blond włosach.

Byłam po prostu częścią grupy, nie odzywając się ani nic nie robiąc, po prostu obserwując otoczenie. Wkrótce jednak sytuacja uległa zmianie. Na niebie pojawiło się mnóstwo niewielkich samolotów. Jeden z nich wykonał nad nami niebezpieczny manewr i już po chwili stało się dla mnie jasne, że pilot stracił kontrolę nad maszyną.A może skierował tak pojazd celowo? 

Chwyciłam rękę dziewczynki i odbiegłam wraz z nią z placu a chwilę później, tuż za naszymi plecami nastąpiła eksplozja gdy maszyna wbiła się w ziemię. Spojrzałam na krążące nad głową samoloty i dostrzegłam, że kolejny z nich szykuje się do wykonania podobnego manewru. 

Ponownie pociągnęłam dziewczynkę za sobą, tym razem biegnąc prosto do jednego z wieżowców. Uznałam bowiem, że grube mury uchronią nas przed "ostrzałem". Uderzenie jednak nie nastąpiło. Zaciekawiona wyjechałam windą na 10 piętro (już nie ciągnęłam dziewczynki ale ta i tak podążała za mną teraz krok w krok) i wyszłam na dach-balkon. 

Dostrzegłam samoloty krążące wokół wieżowca. Początkowo nic się nie działo ale gdy tylko dziewczynka wychyliła nos zza drzwi jeden z samolotów zmienił kurs kierując się prosto na nas. Wepchnęłam towarzyszkę z powrotem do środka. Samolot zawrócił i zniknął mi z oczu. 

Chwilę później rozległ się huk z przeciwnej strony budynku. Początkowo myślałam że znowu udało nam się uniknąć niebezpieczeństwa i wieżowiec faktycznie nas uchronił jak tarcza.Nagle jednak zdałam sobie sprawę z tego, że drapacz chmur zaczyna się chwiać. Wiedziałam co to oznacza.

Ponownie chwyciłam koleżankę za rękę i pobiegłam w kierunku ciągów komunikacyjnych. Rzuciłam wzrokiem na windę ale szybko zdecydowałam, że korzystanie z niej wiązałoby się ze zbyt dużym ryzykiem. Jazda zawieszonym na linie pudełkiem w kiwającym się coraz mocniej budynkiem nie mogło skończyć się dobrze. Wybrałam schody.

Biegłyśmy w dół ile sił w nogach. Na schody ze wszystkich stron wylęgali ludzie - trwała ewakuacja. Jednak - co już wtedy wydawało mi się dziwne - nie miałyśmy żadnego problemu z przedarciem się przez tłum. Biegłyśmy o wiele szybciej od nich i zawsze miałyśmy przed sobą dość miejsca by przeskoczyć kilka stopni czy korzystając z barierki i siły obrotowej pokonać półpiętro bez utraty szybkości. Było to swoją drogą całkiem przyjemne doświadczenie - czułam pęd zupełnie jak w rzeczywistości.

W pewnym momencie gdzieś blisko usłyszałyśmy kolejny huk. Nie przejęłam się tym jednak - teraz najważniejsze było by wydostać się z budynku nim ten się zawali. Udało się. Wkrótce wybiegłyśmy na świeże powietrze. 

Odwróciłam się by zerknąć na budynek. Na zachodniej ścianie widoczne były dwa ślady uderzenia, na wysokości 10 i 2 piętra. Oba samoloty wyraźnie wycelowane były w klatkę schodową jednak żaden nie trafił. Pociski ominęły cel o kilka metrów. Nagle dostrzegłam, że rozpad budynku się rozpoczyna - zawaliła się część 10 piętra a fala gruzu podążała w szybkim tempie w dół.

Mając przed oczami wspomnienie filmu dokumentalnego o World Trade Center zdałam sobie sprawę, że za chwilę cała okolica zostanie pochłonięta przez chmurę pyłu i gruzu. Zerwałam się by znaleźć schronienie. Nie było jednak czasu. Zdążyłam tylko czmychnąć za jakieś ogrodzenie i otoczyć dziewczynę ramionami by chociaż ją uchronić przed nadciągającymi odłamkami. Zdążyłam tylko krzyknąć by wstrzymała oddech. Następnie przed sobą dostrzegłam szarawą mgłę a później ciemność, gdy instynktownie zamknęłam oczy.

Cudem uniknęłam uderzających wszędzie wokół odłamków. Gdy chwilę później otworzyłam oczy wokół mnie unosił się pył. Kaszląc zasłoniłam nos i usta rękawem. Następnie oddaliłam się wraz z dziewczyną, chcąc jak najszybciej odetchnąć świeżym powietrzem.

Dotarłyśmy do okolicy mojego domu. Coś mi jednak mówiło, że nie mogę tam wrócić, okolica przestała być bezpieczna. Trwała wojna. Samoloty póki co zniknęły ale wiedziałam, że wkrótce pojawią się następne, gotowe rozwalić resztę budynków w poszukiwaniu towarzyszącej mi blondynki. Musiałam ją stamtąd zabrać.

Udałyśmy się na stację kolejową. Przejeżdżała tam cała masa pociągów - wszystkie jadące na wschód. 

- Nie zatrzymają się. - ktoś rzucił w naszą stronę, widząc, że spiesznym krokiem kierujemy się na peron.

Wydało mi się to dziwne ale szybko zauważyłam, zę faktycznie - choć pociągi przejeżdżają jeden za drugim wykorzystując wszystkie tory żaden się nie zatrzymuje by zabrać ludzi tłoczących się na peronach i w okolicy stacji. Nie znaczyło to jednak, że nie zamierzałam spróbować. Szczerze powiedziawszy dziwiłam się, że w obliczu takiego zagrożenia nikt jeszcze nie rzucił się na tory by zatrzymać któregoś z pociągów siłą. Mogło go to zabić ale istniała szansa, że maszynista się zatrzyma nie chcąc zabijać człowieka. Wierzyłam, że przy panującym wokół klimacie apokalipsy lada chwila ktoś zdecyduje się na taki desperacki krok.

Nagle jeden z pociągów zatrzymał się. Nikt nie musiał się poświęcać - maszyna zwyczajnie zwolniła i stanęła przy peronie a drzwi otworzyły się. Wysiadł konduktor i zaczął wybierać z tłumu pojedyncze osoby i pytać je dlaczego uważają, że powinny przeżyć. Byłam świadkiem jak jedna dziewczyna tłumaczy, że jest charyzmatyczna, komunikatywna i z pewnością będzie w stanie podnieść resztę społeczeństwa na duchu. 

Zaczęłam się martwić o własne argumenty. Co powinnam powiedzieć? Że mam techniczny umysł a moja kreatywność i logiczne myślenie z pewnością przydadzą się społeczeństwu? Nie był to zły pomysł jednak coś mi mówiło, że nie uda mi się przekonać konduktora o swojej wartości. Jestem dobra w działaniu, ale nie w komunikacji.

Konduktor wyłowił nas z tłumu i przywołał do siebie. Na pierwszy ogień poszła dziewczyna. Mężczyzna jednak obrzucił ją tylko wzrokiem i kazał wejść do środka. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie słyszałam z jej ust ani jednego dźwięku mimo, że wiele razem przeżyłyśmy. Nawet nie pisnęła ze strachu ani nie zakaszlała pod wpływem pyłu. Nic.Z pewnością była wyjątkowa.

Nadeszła moja kolej. Przypomniałam sobie wieżowiec i samoloty, uczucia jakie mi towarzyszyły gdy ratowałam siebie i dziewczynkę co rusz ocierając się o śmierć. Już wiedziałam, co mam powiedzieć.

- Potrafię przewidzieć niebezpieczeństwo i odpowiednio zareagować. Te samoloty. Byłam w samym centrum katastrofy a jednak stoję tu, cała i zdrowa. Perspektywa zagrożenia życia mnie nie paraliżuje, jestem gotowa ratować siebie i innych...

Mężczyzna obrzucił mnie wzrokiem i ogarnęło mnie przeczucie, że mi nie wierzy albo nie uważa moich talentów za istotne.

- Mam też talent do naprawiania różnych... - spróbowałam z innej strony. Moją wypowiedź przerwał jednak głos z wnętrza wagonu:

- Uratowała mnie.

W drzwiach stała dziewczyna. Konduktor obrzucił ją spojrzeniem a następnie, zachowując się tak jakby usłyszał rozkaz wskazał ręką bym udała się do pociągu a następnie, ignorując moją obecność zaczął przesłuchanie kolejnej osoby. 

Sen się zakończył.
Obudziłam się podekscytowana, jakbym naprawdę wywinęła się niebezpieczeństwu. Uwielbiam takie sny.


poniedziałek, 6 października 2014

Sen - Inwazja pająków.

Śniło mi się, że jestem w swoim domu. Jest noc ale z jakiegoś powodu nie mogę spać, muszę coś sprawdzić. 

Wchodzę do jednego z pokoi, świecę światło i zauważam na środku podłogi jakieś pudło. Podchodzę do niego. Nagle, wieko samo z siebie otwiera się a w powietrze wyskakuje chmura maleńkich, czarnych punkcików. Z przerażeniem zdaję sobie sprawę, że są to pająki. I to nie byle jakie. Fałszywe wspomnienie (lub przebłysk zapomnianego snu) mówi mi, że nie są to zwykłe pająki lecz takie które rodzą się nie na zasadach genetyki ale jako identyczne kopie swojego pierwszego przodka. Który nie powstał na zasadzie ewolucji tylko w jakiś sposób pojawił się znikąd ledwie kilka dni wcześniej.

Ale pomijając szczegóły techniczne: Otacza mnie chmura czarnych pająków a ze wszystkich kątów pomieszczenia zmierzają w moim kierunku kolejne. Jestem przerażona. Nie tylko samym faktem, że łazi po mnie chmara insektów (mam arachnofobię) ale również ich ilością. W ciągu kilku dni z jednego pająka zrobiło się ich tysiące! Jak tak dalej pójdzie cały świat zostanie opanowany przez plagę czarnych kilkumilimetrowych najeźdźców.

Pająki łażą po mnie a ja nie mogę się poruszyć z przerażenia. Wydaje mi się że wszystko jest stracone. Lecz nagle... zdaję sobie sprawę, że jestem bohaterką mojego fan-fiction (klik) a moja moc z pewnością zadziała na otaczające pająki. Pozwalam więc by pomieszczenie na chwilę wypełnił czarny płomień. 

Zadziałało. Wszystkie pająki zamieniły się w popiół, moją uwagę na moment skupia cienka linia zwęglonych ciałek prowadząca z kontaktu elektrycznego. Wygląda to jak linia prochu jaką nieraz podpalają na filmach.  

W końcu opuszczam pomieszczenie i idę przeszukać dom. W innym pokoju znajduję kolejne pudło z którego ponownie wyskakują na mnie pająki. Tym razem płomień nie działa na wszystkie - straciłam zbyt dużo energii w poprzednim ataku. Ale już się nie boję. Wiem, że dysponuję skuteczną bronią i gdy tylko zregeneruję siły wytępię insekty co do jednego.

Pająki które przeżyły mój osłabiony atak chowają się do jakichś kolorowych palików rozrzuconych po podłodze. Bez cienia strachu podchodzę tam i zbieram zabawki a następnie wrzucam je do pustego teraz pudła i szczelnie zamykam wieko. Pająki poczekają tam sobie aż będę w stanie je zniszczyć.

Bardzo podnoszący na duchu sen. Uwielbiam odzyskiwać kontrolę nad sytuacją podczas koszmarów. :)

środa, 13 sierpnia 2014

Sen - Trucizna.

Koniec obijania.
Wiem, że długo nie opisywałam snów i przyznaję bez bicia, że wynikało to w dużej mierze z lenistwa (nadmiaru innych zajęć też - ale inne zajęcia były nie tyle ważniejsze co bardziej zajmujące więc gdyby mi zależało mogłabym znaleźć chwilkę).
W każdym razie - wróciłam. I oto dzisiejszy sen:

Byłam w Chrzanowie w pobliżu bloku, gdzie mieszkała kiedyś moja babcia i z zaskoczeniem odkryłam, że niedługo z przestrzeni pomiędzy blokami ma wystartować samolot. Zaciekawiona udałam się na miejsce i zaczęłam obserwować przygotowania. A, że szybko znudziło mi się sterczenie jak kołek na środku chodnika postanowiłam wsiąść do maszyny i zobaczyć jak to wygląda od środka.

Był to samolot wojskowy. W środku czekali już żołnierze gotowi do odlotu. Młodzi ludzie, mężczyźni i kobiety w moim wielu. Usiadłam z tyłu przysłuchując się rozkazom oficera i nie wyróżniając się niczym poza strojem.

Okazało się, że przygotowania nie polegają jedynie na odpowiednim ustawieniu maszyny ale również przeszkoleniu i sprawdzeniu umiejętności młodzieży. Obserwowałam więc jak żołnierze kolejno podchodzą do jakiegoś stolika, piją któryś z postawionych tam płynów i przepijają zawartością menzurki która na tą okazję zostaje wypełniona błękitną, przeźroczystą cieczą.

Nagle ktoś podaje mi menzurkę a oficer przekazuje mi gestem, że teraz moja kolej.

- Ale ja... byłam tylko ciekawa co tu się dzieje. Nie jestem żołnierzem... - próbowałam wytłumaczyć.   
- Wiem o tym. Wśród cywili również zdarzają się odważni ludzie a ty mi na taką wyglądasz. Warto sprawdzić jak sobie poradzisz z naszym testem. Nie martw się, krzywda ci się nie stanie.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć. - mruknęłam, zerkając na menzurkę. Była poważnie wyszczerbiona, wręcz rozbita. Nie było możliwości żebym się nie skaleczyła pijąc z niej.

Oficer zabrał ode mnie menzurkę i napełnił ją cieczą.

- Nie wypiję tego. Menzurka jest rozbita. - stwierdziłam.

Oficer popatrzył na menzurkę, mruknął "Rzeczywiście" a następnie wziął inną i przelał do niej zawartość roztrzaskanej menzurki.Wraz z płynem do środka dostał się kawałek szkła.

- Chyba pan żartuje... - mruknęłam, patrząc na szkiełko.

W końcu dostałam zupełnie nową menzurkę i udałam się do stolika. Ledwie tam dotarłam zaczęłam pluć sobie w brodę, że nie zwróciłam wcześniej uwagi co piją żołnierze. Do wyboru było kilka płynów ale żaden nie był normalnym napojem. Były tam perfumy, płyny do naczyń i szampony. Na środku stał kubek i butelka wody mineralnej ale ta miała służyć jedynie do rozcieńczenia wybranego "napoju".

Wiedziałam, że to głupota ale chciałam się sprawdzić i wierzyłam, że nie daliby żołnierzom do picia czegoś co by ich zabiło toteż postanowiłam mimo wszystko kontynuować zadanie. Wybrałam płyn który wydawał mi się najbardziej zbliżony do normalnego pożywienia (szampon "z mlekiem i miodem") i wymieszałam jego niewielką ilość z mineralną.

Za sobą usłyszałam szepty. Ktoś włączył kamerę. Coś mi mówiło, że popełniłam błąd - byłam pierwszą osobą która wybrała taki napój i miałam stać się królikiem doświadczalnym.Ale nie miałam zamiaru się wycofać. Dla dobra nauki!

Zaczerpnęłam łyk mieszanki.Miała ostry smak podobny do alkoholu i wywoływała drętwienie ust jak znieczulenie u dentysty. Uśmiechnęłam się i powoli wypiłam resztę, przystając przy każdym łyku. Następnie uśmiechnęłam się do żołnierzy i powoli sięgnęłam po menzurkę w celu przepicia trucizny. Nagle jednak cała szyja zaczęła mi drętwieć a sen zmienił się jak pod wpływem halucynacji.

Przestraszyłam się a lęk był na tyle silny, że wywołał obudzenie. Od razu zorientowałam się skąd drętwienie szyji - leżałam na brzuchu, z głową niewygodnie opartą o poduszkę. 

środa, 4 czerwca 2014

Sen - Ciąża

Śniło mi się, że jestem w ciąży i mam termin porodu na 27 czerwca. Widziałam swój brzuch. Był mały biorąc pod uwagę, że do rozwiązania zostało tak mało czasu. Rosnące we mnie dziecko było również bardzo spokojne -ani razu nie poczułam kopnięcia ani nic w tym rodzaju. Moje życie toczyło się jak zawsze.

Wreszcie nadszedł dzień porodu. Wszystko przebiegło tak sprawnie, że nawet nie pamiętam co się działo - w jednej chwili kładłam się na szpitalnym łóżku a w kolejnej już leżało koło mnie zdrowe niemowlę o ciemnym kolorze skóry (mulat). Chłopczyk był maleńki i bardzo cichy. Wcale nie płakał i coś mi mówiło, że moje życie nie zmieni się w związku z jego przyjściem na świat. Nie będzie nocnych pobudek itd.

Pozostał problem z dokumentami i wyjaśnieniem całej sprawy znajomym i rodzinie. Mój brzuch był tak mały, że nikt nie zauważył ciąży a nie mam chłopaka który mógłby być ewentualnym ojcem. Nie było też w moim życiu niejednoznacznych sytuacji które ciążą mogłyby zaskutkować. Więc skąd to dziecko? Niepokalane poczęcie czy jak? :D

W końcu głowiąc się na wpół świadomie edytowałam sen. Przeniosłam się w przyszłość (do wieku 32 lat) i postanowiłam to wytłumaczyć wszystko tykającym zegarem biologicznym i zapłodnieniem in vitro od nieznanego dawcy. Mogłam pójść dalej i stworzyć sobie chłopaka ale zabrakło mi kreatywności.

Po obudzeniu dobrą chwilę zajęło mi przeanalizowanie snu bo był ewidentnie symboliczny. Ale chyba wykombinowałam. Prawdopodobnie do 27 czerwca (muszę się upewnić, datę widziałam tylko raz i wyleciała mi z pamięci - ale jak wiadomo podświadomość zapamiętuje więcej niż świadomość) mam oddać pewien projekt w szkole a póki co znajduje się on w powijakach. Ponieważ senna ciąża często symbolizuje niedokończony projekt myślę, że to właściwa interpretacja.

piątek, 30 maja 2014

Sen - Przypadkowy kontrakt

We śnie pojechałam z rodzicami na wakacje nad morze. Miejscowość przypominała Łebę ale podświadomość mocno ją zmodyfikowała - zamiast portu była rzeka.

Wynajęliśmy pokój w bloku w mniej uczęszczanej części miasta - z zachodniej strony rzeki. Nie podobała mi się ta okolica. Do morza szło się dość długo przez las a rzeka sprawiała, że morze było w tym miejscu dość niebezpieczne i brudne. Mimo to postanowiłam nie narzekać i wybrałam się na spacer wzdłuż rzeki.

Stanęłam na niebieskim moście i przez dłuższą chwilę przyglądałam się płynącej wodzie. Była dość czysta ale było jej zaskakująco dużo, ciężko było mi określić głębokość rzeki. Wiedziałam jedynie, że nieco dalej, na zakręcie gdzie woda znacząco przyspieszała musi znajdować się głębszy odcinek ale w tym miejscu dno było dość stabilne.

Poszłam dalej, ścieżką prowadzącą w stronę morza. W pewnym momencie zobaczyłam na rzece coś w rodzaju tamy. Jakaś dziewczyna próbowała przedostać się przy jej pomocy na drugi brzeg ale straciła równowagę i wpadła do wody. Rozejrzałam się po okolicy. Woda w tym miejscu była dość spokojna ale przyspieszała na fragmencie gdzie dziewczyna chwyciła się jakiejś gałęzi. Nie miała szans sama pokonać nurtu. Co więcej, nisko nad powierzchnią wody zwisały kable wysokiego napięcia. Nie dużo dzieliło ją od tragedii. Wystarczyło żeby ich dotknęła albo nastąpiło jakieś przepięcie.

Wyciągnęłam z kieszeni telefon, położyłam go na brzegu by nie zamókł i weszłam do rzeki, brodząc w stronę dziewczyny. Tak jak się spodziewałam bez większego problemu byłam w stanie pokonać nurt a dno zdawało się być dość stabilne. W końcu byłam na tyle blisko, że wystarczyło wyciągnięcie ręki i dziewczyna znalazła się wraz ze mną na mieliźnie. Wspólnie wróciłyśmy ścieżką w stronę mostu.

Już przechodziłyśmy na drugą stronę gdy nagle dziewczyna zniknęła a na końcu mostu pojawiły się drzwi pilnowane przez jakiegoś strażnika. Przeszłam przez nie a stróż pogratulował mi złapanej duszy. No i sobie przypomniałam. Byłam demonem a dziewczyna, za cenę uratowania życia nieświadomie sprzedała mi duszę z czego nie zdawałam sobie sprawy ani ja ani ona. Wzruszyłam ramionami i przekroczyłam bramę. Za drzwiami znajdowały się schody.

W pomieszczeniu na górze znalazłam dziewczynę. Była cała i zdrowa ale najwyraźniej mocno zdezorientowana. Gdy weszłam oświadczyła "Gdybym wiedziała, że tak będzie wolałabym zginąć." a ja się rozzłościłam. Nie podpisywałyśmy żadnego kontraktu a ja, uratowałam jej życie z własnej woli nie oczekując niczego w zamian więc dlaczego musiała płacić taką cenę? To było niesprawiedliwe!

Kazałam jej opuścić budynek i oświadczyłam, że nie musi się przejmować kontraktem bo nie wykorzystam jej duszy w żaden sposób. Oczywiście, nie było to zależne ode mnie ale miałam zamiar jakoś ocalić ją od spędzenia wieczności w piekle. Choć w tamtej chwili nie miałam żadnego pomysłu jak to zrobić.

niedziela, 25 maja 2014

Sen - Judo

<ziew>

Ze względu na weekendową szkołę (zajęcia od 7:40) i imprezę jaką ciocia urządziła wczoraj wieczorem (siedziałam z nimi do północy, ale przez hałas nie mogłam zasnąć do 2giej) szczerze dziwię się, że udało mi się zapamiętać sen z dzisiejszej nocy. A jednak!


We śnie znajdowałam się w mojej starej szkole - gimnazjum jeszcze.Miałam je jedynie odwiedzić wraz z kuzynem (był na imprezie) ale okazało się, że wprowadzono całkiem interesujące lekcje samoobrony - judo.

Postanowiliśmy dołączyć do zajęć. Mieliśmy określić naszą pozycję w grupie poprzez walkę z losowo wybranymi osobami. Najpierw kazano mi walczyć z kuzynem. Pokonałam go bez większego trudu, wkrótce wylądował na materacu przygwożdżony do podłogi. Z drugim przeciwnikiem również poradziłam sobie zaskakująco szybko. Tak szybko, że nawet nie pamiętam kim był i jak przebiegała walka. Trzeci pojedynek okazał się jednak większym wyzwaniem.

Z tłumu uczniów wyłonił się wyglądający dość niepozornie chłopak. Pomyślałam, że łatwo go rozgromię jednak w tłumie usłyszałam szepty: "Tylko nie on.", "Jest za dobry", "On nie gra fer.", "Biedna nie wie co ją czeka.", "Znowu użyje swojej sztuczki z lewitacją" i zrozumiałam. Najwidoczniej chłopak nie był zwykłym człowiekiem i dysponował umiejętnością lewitacji. Sufit w sali był wystarczająco wysoki, by chłopak mógł unosić się poza zasięgiem osoby stojącej na podłodze i byłam pewna, że atakował z góry w momencie gdy przeciwnik najmniej się tego spodziewał.

Uśmiechnęłam się. Nie ze mną te numery. Pewnym krokiem ruszyłam na leżącą na środku sali matę i usiadłam na niej po turecku, zamykając oczy. Nie wiedziałam ile będę potrzebować energii więc postanowiłam wykorzystać te kilka sekund przed walką by się doładować. Przy odpowiedniej koncentracji ja również mogłam latać. Wiedziałam o tym.

Nagle usłyszałam szybkie kroki zmierzające w moją stronę. Walka się zaczęła a chłopak najwyraźniej - widząc, że mam zamknięte oczy i wydaję się bezbronna - postanowił zakończyć sprawę szybko, bez wykorzystywania sztuczek. Byłam trochę zwiedziona. Mógł wykorzystać wolną chwilę na uzupełnienie własnej energii. Stracił w moich oczach próbując tak tchórzliwego manewru jak wykorzystanie medytacji przeciwnika na swoją korzyść.

W momencie gdy chłopak był już blisko wyciągnęłam gwałtownie dłoń i złapałam go za dłoń która miała właśnie trafić w tył mojej głowy. Następnie wstałam gwałtownie i zanim chłopak zdążył się zorientować już trzymałam obie jego dłonie wykręcone w taki sposób, że nie był w stanie się poruszyć. Łatwe zwycięstwo. Szkoda, liczyłam na lepszą walkę.



Wybudziłam się ze snu gwałtownie, obudzona przez promienie Słońca. Myśląc, że zaspałam do szkoły zerwałam się na równe nogi i zerknęłam przez okno. Rozświetlająca pomieszczenie dzienna gwiazda przenikała przez cienką warstwę chmur a wyraźnie widoczny kontur okrągłej tarczy znajdował się bardzo nisko nad horyzontem. Zerknęłam na zegarek. Była 6:08. Budzik miał zadzwonić za pół godziny. Uspokojona, zadowolona i z jakiegoś powodu wcale nie senna położyłam się by wykorzystać czas pozostały mi na sen. Nie udało mi się już zasnąć głęboko ani powrócić do świata snów - zamiast tego tylko drzemałam, co 5 minut zerkając na zegar i nie mogąc uwierzyć, że mimo przespania około 4h (i 5h poprzedniej nocy) czuję się taka rześka.

niedziela, 18 maja 2014

Dwa sny - Śnieżyca i Koty

1. Śnieżyca
Siedziałam jak zwykle w swoim pokoju i w pewnym momencie kątem oka dostrzegłam jakiś ruch za oknem. Padał śnieg! Śnieg w drugiej połowie maja! Ogromne, białe płaty targane wiatrem prawdziwa śnieżyca. Zaskakujący był nie tylko sam opad ale również sposób w jaki spadały płatki. Coś było nie tak z czasem lub moją percepcją - momentami wszystko nieruchomiało a płatki zawisały w powietrzu, niewrażliwe na siłe grawitacji. Zignorowałam jednak ten fakt. "No to rodzice się ucieszą..." mruknęłam sarkastycznie, wiedząc, że od jakiegoś czasu martwią się, że może nie być w tym roku lata bo nie było zimy.

Zeszłam do salonu by powiadomić rodziców o odkryciu (zgodnie z przewidywaniami zaczęli narzekać) i wyszłam na balkon by sprawdzić temperaturę. O dziwo nie było zimno, mogło być około 14*C. Doszłam więc do wniosku, że mam do czynienia z burzą śnieżną która powstała na tej samej zasadzie co grad. Który jak wiadomo potrafi spaść nawet w najzimniejszy letni dzień. Ah, ta logika snu.

Uspokojona zaczęłam rozglądać się po balkonie i zauważyłam, że oprócz roztapiających się płatków leży tam kilkanaście monet. Były tam zwykłe kilku-kilkunastogroszówki ale również monety z innych krajów czy też takie które dawno wyszły z obiegu - była tam np. moneta wielkości 50groszówki o nominale 120110zł o dacie ważności (?) 1930-1994. Ah, tak. Nie wspomniałam, że każda moneta miała datę ważności w takiej formie, nie jedynie datę wypuszczenia na rynek. Znalazłam nawet wyglądającą na aktualną monetę 50gr z datą 1995-2013, czyli przeterminowaną. :D

2. Koty

W drugim z dzisiejszych snów byłam w Wygiełzowie z okazji jakiegoś festynu i rodzice zaparkowali w miejscu gdzie kiedyś było wysypisko (skutek czytania forum przełomu) które we śnie zostało przekształcone w parking zamiast - jak w rzeczywistości - w sklep ogrodniczy. Pojechałam tam z rodzicami i kotami. Koty zostały na miejscu a my poszliśmy zwiedzać.

Po powrocie zastałam Filipka z trzema innymi kotami. Lawinii nigdzie nie było widać. Po dłuższym nawoływaniu i poszukiwaniach wpuściliśmy Filipka do auta i zabraliśmy jednego z kotów zamiast Lawinii. Dziwny sen. Pewnie ma związek z tym, że kotka Lawinia pochodzi z Wygiełzowa właśnie.

sobota, 17 maja 2014

Sen - Egzamin-pomyłka.

Sen został wywołany faktem, że wczoraj miałam próbny egzamin w pewnej szkole w Trzebini.

We śnie znajdowałam się znowu w tym budynku i razem z grupą osób weszłam do sali gdzie odbywał się mój egzamin - myślałam bowiem, że będzie następny (chętni mają do dyspozycji trzy próby przed realnym egzaminem, próby odbywają się co piątek). Okazało się jednak, że pomyliłam dzień (czwartek zamiast piątku) i zamiast egzaminu na Technika Informatyka trafiłam na egzamin z krawiectwa.

Przeprosiłam więc i wyszłam z sali, kierując się do wyjścia ze szkoły. Po drodze mijałam wiele otwartych sal pełnych młodych ludzi - odbywały się normalne lekcje technikum. Młodzież obserwowała mnie gdy przechodziłam.

Wreszcie znalazłam wyjście z budynku. Nie rozpoznałam otoczenia (nic dziwnego, wczoraj byłam w tej okolicy po raz pierwszy) więc postanowiłam iść na ślepo, mając nadzieję, że coś wyda mi się jednak znajome. Przez okna w szkole patrzyli na mnie ludzie. Zaczęłam czuć się głupio wędrując tak bez celu więc postanowiłam zawrócić i obejść szkołę wokół. Licząc na to, że odnajdę wejście którym tam dotarłam.

Przechodząc obok szkolnego śmietnika spotkałam bezdomnego. Pokazał mi znalezione jedzenie i zaczął dopytywać czy myślę, że nadaje się do spożycia. Odparłam, że ja bym tego nie zjadła (mam obsesję na temat terminów ważności i sposobów przechowywania żywności) ale raczej nic mu się nie stanie. Gadka o jedzeniu sprawiła jednak, że stwierdziłam, że warto by coś zjeść. Wstąpiłam więc do szkolnego sklepiku.

W sklepie było pełno ludzi, panował hałas. Rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś na co miałabym ochotę. Na półce z przekąskami dostrzegłam paszteciki-krokiety. Ponieważ jednak nie było na nich ceny poszukałam czegoś innego. Wówczas mój umysł wyblakł i chwilę później wychodziłam już ze sklepu podgryzając jakieś owocowe ciastko. 

Zatrzymałam się i spojrzałam na nadgryziony batonik. Uświadomiłam sobie, że nie pamiętam, żebym za niego płaciła. Wróciłam więc do sklepu i zapytałam kasjerkę ile jestem winna za ten baton. Ta podeszła do półki i zaczęła szukać. Nie było nigdzie ceny więc stwierdziła, że da mi go gratis jak kupię zestaw 1kg pomarańczy + 1l mleka za 9zł. Odparłam, że nie ma mowy i mogę jej dać za batona 2zł. Ta próbowała mnie nadal namawiać na zestaw. Odparłam, że nie lubię pomarańczy ani mleka a już tym bardziej ich kombinacji i mogę co najwyżej dać jej 9zł i wziąć kilka tych pasztecików-krokietów. Ale kasjerka straciła kompletnie zainteresowanie mną i zaczęła zajmować się innym klientem. Zostawiłam więc 2zł na blacie i wyszłam.

Wreszcie rozpoznałam okolicę. Nie do końca (byłam tam tylko raz a i okolica ze snu w niczym nie przypominała tej z rzeczywistości) ale przynajmniej wiedziałam w którą stronę iść by prędzej czy później natknąć się na przystanek autobusowy. Wkrótce dotarłam do zajezdni (choć o dziwo nie autobusowej a trolejbusowej/tramwajowej). Miałam kilka przystanków do wyboru (wszystkie z niebieskim dachem) więc poszłam na jeden który wydawał mi się najbardziej prawdopodobny jeśli chodziło o dojazd do Chrzanowa. Nie trafiłam. Jak udało mi się odczytać (a mówi się, że we śnie nie da się czytać - ja nie miałam z tym problemu) na tym zatrzymywały się pojazdy jadące do Krakowa. Udałam się więc na następny z możliwych ale zanim tam doszłam sen się zakończył.

piątek, 16 maja 2014

Eksperyment - Test metody z opaską. Rezultat - seria snów, sekundy LD.

Dziś postanowiłam zrobić eksperyment polegający na spaniu w ciasnej opasce by przekonać się, czy mój sposób na zapamiętywanie snów i LD (patrz poradniki) wciąż działa choć od czasu gdy ostatni raz stosowałam tą metodę minęło już sporo czasu.

Nie zawiodłam się. Z dzisiejszej nocy zapamiętałam od 4 do 9 snów (zależy jak liczyć - 4 odrębne sny, każdy składający się z 2-3 luźno powiązanych fragmentów). Jeden zakończył się chwilowym LD a w co najmniej trzech innych miałam szansę na LD którą zmarnowałam. Również przynajmniej były na tyle realne, że ich odczucia były porównywalne z rzeczywistymi: (szybkość, przeciążenie, hałas, chłód, dotyk.

1 (1). Skorpiony (LD)
W pierwszym ze snów byłam we własnych domu. Była noc i szykowałam się do snu gdy nagle dostrzegłam, że po domu chodzą niewielkie skorpiony. Rozgniotłam większość z nich kapciem i spłukałam pod kranem. Kilka jednak mi umknęło (w sypialni rodziców) i z przerażeniem dostrzegłam, że zajął się nimi mój kot. Zabił jednego ze skorpionów i zjadł go a na mordce zwierzątka dostrzegłam ślad po użądleniu.

Przestraszyłam się i zaczęłam przetrząsać internet w poszukiwaniu co robić gdy skorpion użądli kota i czy jad skorpiona jest groźny dla kotów. Nie mogłam znaleźć informacji. Tymczasem kotek położył się spać. Zastanawiałam się, czy się po prostu zmęczył czy też jad zaczyna działać. Nie mogłam tego znieść. Zaczęłam mówić do siebie w myślach "To niemożliwe, Filipek nie może umrzeć przez głupiego skorpiona! Zresztą? Co skorpiony robią w moim domu?! Przecież w Polsce nie ma skorpionów. Żeby tylko się okazało, że to sen..." i zdałam sobie sprawę, że być może faktycznie tak jest.

Zaczęłam zastanawiać się co mogę zrobić po uzyskaniu świadomości i nieopatrznie pomyślałam "Żebym tylko się nie obudziła". Zgodnie z myślą sen się zaczął rozpływać a ja, ratując sytuację na szybko odtworzyłam scenerię z sypialni rodziców tyle, że nie stworzyłam skorpionów. Świadomość snu umknęła jednak gdy tylko obraz się ustabilizował. 

1(2). Węże

Odtworzony sen pod względem scenerii i odczuć podobny był do pierwszego więc można go uznać za jego sequel. Znów znajdowałam się w sypialni rodziców i obserwowałam jak kot usiłuje polować na niewielkie, jadowite zwierzęta. Teraz były to dwa niewielkie węże (mniej więcej 15cm długości i 1cm średnicy, wyglądały jak glisty).

Tym razem zareagowałam szybko i udało mi się usunąć kota z pomieszczenia zanim został ukąszony a następnie wyszłam do ogrodu gdzie rodzice siedzieli z jakąś kobietą. Jak się okazało była nauczycielką ale nie mam pojęcia jakiego przedmiotu i w jakiej szkole.

Kobieta powiedziała żebym przyniosła coś należącego do niej z sypialni rodziców (jakiejś pudełko leżące przy łóżku). Zostawiłam kota na dworze i wróciłam do przeklętego pomieszczenia. Małe wężyki zniknęły. Podeszłam do łóżka rodziców w poszukiwaniu pudełka. Nagle, za sobą usłyszałam jakiś dźwięk. Odwróciłam się i stanęłam oko w oko z gigantycznym wężem. Miał chyba z 2 metry i 15cm średnicy.

Przerażona odskoczyłam, wzięłam lampkę nocną i zaczęłam okładać nią dziada aż zdechł. A wówczas z przedpokoju usłyszałam okrzyk "Tylko się nie przestrasz mojego zwierzaka!". Popatrzyłam na stertę mięsa która jeszcze chwilę wcześniej była pytonem i - tym razem bez uzyskiwania świadomości ale będąc na granicy kolejnego LD ocknęłam się na moment, wybudzając się.

2 (3). Zepsuty komputer

Gdy po chwili ponownie zasnęłam znalazłam się przed biurkiem na którym leżał laptop. Moje zadanie polegało na zdiagnozowaniu i naprawieniu go (uczę się na Technika Informatyki). Włączyłam sprzęt i natychmiast usłyszałam co jest nie tak - urządzenie wywoływało potworny hałas, irytujący nawet we śnie. Myślałam, że to chrobocze dysk twardy bo dysk będący na wyczerpaniu daje podobne objawy a uszkodzenie dysku to częsta usterka w laptopach (działający dysk jest wrażliwy na wstrząsy a laptop często się przenosi, nawet gdy takowy działa). 

Już zabierałam się na wyłączenie grata i przystąpienie do rozbiórki gdy nagle, znikąd pojawiła się moja koleżanka z roku i wysunęła płytę z napędu. Hałas ucichł a ja wkurzyłam się, że sama na to nie wpadłam.
Ale w sumie tak niespodziewana "naprawa" była mi na rękę bo (fałszywe wspomnienie) obiecano mi, że mogę odkupić go za 10% ceny (około 100zł) jeżeli stwierdzę, że sprzęt nadaje się na coś lepszego niż złom.
Dokonałam więc transakcji jakimś cudem wytwarzając odpowiednią ilość gotówki (nieuświadomiona kontrola snu). Wówczas znowu coś przerwało sen i na moment się obudziłam.

2 (4). Szybka jazda

Kupiony laptop z poprzedniego snu przybrał formę samochodu a ja miałam teraz wybrać się a przejażdżkę i wrócić do domu. Znajdowałam się w zupełnie nieznanej okolicy i nic nie przypominało poprzedniego snu a jedynym połączeniem było to, że według moich wspomnień samochód kupiłam okazyjnie za 100zł.

Ruszyłam w drogę. Jechałam drogą szybkiego ruchu przez jakieś miasto podobne do Tychów ale Tychami nie będące. Jechałam 90km/h i z jakiegoś powodu wydawało mi się to ogromną prędkością - wyraźnie czułam szybkość i przeciążenia na zakrętach a auto ledwie trzymało się drogi. Cóż, prawdę powiedziawszy prawie wcale się nie trzymało. Nieumyślnie ścinałam zakręty i w końcu zaczęłam hamować przed wejściem w następne ale niewiele to dawało.

W pewnym momencie straciłam panowanie nad kierownicą, auto obróciło się o 360* (przez moment byłam do góry nogami) i wylądowało na przeciwległym pasie. Ledwie udało mi się ujść z życiem gdy dostrzegłam trzy auta zmierzające w moim kierunku. Udało mi się przemknąć między dwoma z nich. Zahaczyłam jednak maską o jedno z nich i rzuciło mnie do rowu.

Wyszłam z auta (cała i zdrowa) i zaczęłam badać uszkodzenia. Widok rozwalonej maski dopiero co kupionego auta zabolał i stwierdziłam, że muszę to naprawić. No i naprawiłam - kontrolą snu. Po chwili maska odzyskała swój kształt a po wypadku pozostały tylko widoczne zadrapania na białym lakierze.

3 (5). Ceremonia ślubna

Wówczas sen się nagle zmienił. Widziałam teraz siebie z perspektywy trzeciej osoby. I nie stałam wcale na poboczu drogi lecz w kościele. Byłam ubrana w jasną suknię balową a wokół mnie odbywała sięceremonia czyiś zaślubin. Z zażenowaniem obserwowałam jak "ja" stoi zupełnie nieruchomo jak słup soli podczas gdy ludzie wokół niej siadają, klękają i wstają zgodnie z odbywającym się rytuałem. W pewnej chwili stwierdziłam, że dość tego dobrego i zostałam wessana do ciała postaci.

3 (6). Bogini

Wciąż stałam na środku kościoła, patrząc jednak już na otoczenie własnymi oczami. Kościół opustoszał, nawet nie wiem kiedy. Teraz zamiast gromady ludzi w budynku znajdowało się może z 6, 7 osób. Głównie mężczyzn. Któryś zauważył, że odzyskałam zdolność ruchu i zaśmiał się mówiąc coś o moim stroju.

Zerknęłam w dół. Suknia balowa zniknęła a zamiast tego narzucone miałam na siebie jedynie białe prześcieradło, owinięte wzdłuż pasa tak, że górna połowa mojego ciała była naga (a byłam kobietą). Z jakiegoś powodu nie obeszło mnie to. Podniosłam tylko fałd prześcieradła i przerzuciłam je przez ramię tak by zakrywało piersi (choć odsłoniłam tym samym udo). Następnie, jakby nigdy nic zaczęłam sunąć między ludźmi, z jakiegoś powodu rozbawiona.

Zbliżyłam się do jedynej w towarzystwie kobiety i zbliżyłam twarz do jej twarzy, hipnotyzując ją wzrokiem. Następnie, gdy kobieta zaczęła wyraźnie wierzyć, że chcę ją pocałować odsunęłam się od niej i ponownie zaczęłam sunąć między towarzystwem. Za sobą usłyszałam niepewny głos dziewczyny "Jesteśmy parą?". W odpowiedzi tylko uśmiechnęłam się. Pozwalając jej wierzyć, że ją wybrałam choć tak naprawdę tylko bawiłam się tymi śmiertelnikami.

4 (7). Latarnia z... jajami?

Tym razem byłam chłopakiem. Chłopakiem cierpiącym na autyzm, spędzającym całe dnie na próbach naprawienia jakiejś latarni. Znajdowałam się w chłodnym (odczucie fizyczne, być może wywołane rzeczywistością - po obudzeniu się odkryłam, że w moim pokoju jest zimno) budynky przypominającym ogromny magazyn/graciarnię. Wyraźnie widziałam zardzewiały baldachim, ułożonego na kształt piramidy blaszanego dachu wiszący wiele metrów nade mną (zaskakujące, że mój umysł wykreował to miejsce tak szczegółowo).

Siedziałam przy dziwnym urządzeniu grzebiąc przy nim. Miało fioletowy kolor i ułożone było na kształt jakiegoś dużego zwierzęcia. Tygrysa? A może byka? Albo konia? Nie mam pojęcia. W każdym razie zwierze miało łapy ułożone tak jak Sfinks a głowę schowaną między nimi więc ciężko było je zidentyfikować. Na grzbiecie istoty znajdowały się trzy pochodnie a obok mnie, na podłodze leżały własnej roboty przyciski od których odbiegały kable. Moim celem było takie ułożenie kabli by po naciśnięciu zapłonęły jednocześnie wszystkie pochodnie. Do tej pory dało mi się tylko wywołać płomień w jednej.

Nie byłam w pomieszczeniu sama. Towarzyszyła mi jakaś dziewczyna która najwidoczniej znalazła się tam po raz pierwszy i głośno komentowała moje zachowanie. Starałam się ją ignorować ale nie było to łatwe. Dziewczyna paplała "Jak możesz siedzieć w takiej norze?", "Nie jest ci zimno?", "Chodź na dwór!", "Co robisz?", "Jak to działa?".

Nagle doznałam olśnienia. Głupia gadka dziewczyny sprawiła, że odkryłam czego brakowało w mojej konstrukcji (było to coś nieuchwytnego, jak emocje). Podłączyłam odpowiednie kable, nie do końca wierząc że się uda. Ale się udało. 

Wszystkie trzy pochodnie zapłonęły równocześnie. Nagle jednak w latarni coś zgrzytnęło i na zewnątrz zaczęły wysypywać się... setki kurzych jaj. WTF?

Tu na chwilę nastąpiła przerwa we żnie a następnie zobaczyłam chłopca jak roznosi z kimś jajka po sąsiadach, w ramach promocji. Latarnia zamieniła się bowiem w fabrykę jaj...

4 (8). Przygoda nad strumykiem.

Chłopiec z poprzedniego snu wybrał się z dziewczyną nad strumień. To krótki fragment sn, ponownie bez widoku z pierwszej perspektywy. Obserwowałam po prostu jak chłopiec mówi dziewczynie, że chciałby coś sprawdzić i całuje ją.

4 (9). Supermarket

Znowu ta dziewczyna. Tym razem jestem sobą i spotykam ją w Libiąskim Lidlu. Dziewczyna zadaje mi pytanie "Jak to jest gdy autystyk kocha? Czy jeżeli je z kimś drożdżówkę to znaczy, że uważa, że są parą?". Jakkolwiek dziwne to pytanie może się wydawać moja odpowiedź była jeszcze dziwniejsza choć o dziwo, całkiem logiczna. "To zależy. Jeżeli je drożdżówkę w taki sposób, że następuje wymiana śliny - rozumiesz, trochę śliny zawsze zostaje na drożdżówce po ugryzieniu - to myślę, że można uznać to za coś w rodzaju pocałunku więc randkę. Ale jeżeli po prostu dostał od kogoś kawałek drożdżówki uzna to jedynie za przyjacielski gest". Hmm...


No... W każdym razie... Metoda z opaską przynosi efekty. <czuje się zażenowana przez te dziwne sny>

środa, 14 maja 2014

Sen - Tąpnięcie w kopalnii.

We śnie wraz z grupą nastolatków znalazłam się w jakimś podziemnym pomieszczeniu którego sufit opierał się na wzmocnieniu podobnym do tych w kopalniach. Również ściany i podłoga fakturą przypominały kopalnię złota albo soli. To chyba była jakaś wycieczka.

W pewnym momencie jedna z dziewczyn stwierdziła "Jak tu fajnie!" i zaczęła tańczyć. Niefortunnie jednak oparła się o jeden ze słupów wzmacniających i deski zaczęły drzeć. Pobiegłam do futryny drzwi mając nadzieję, że uchroni mnie przed skutkiem tąpnięcia i faktycznie, gdy wszystko ucichło wnęka była jednym z nielicznych miejsce nieprzysypanych głazami.

Zebrałam tych którzy przeżyli i zaczęliśmy szukać wyjścia z kopalni. Po jakimś czasie znaleźliśmy szczelinę w głazach przez którą przenikało światło. Poszerzyliśmy ją i ku mojemu zaskoczeniu zleźliśmy się w kuchni jakiegoś mieszkania. I to nie byle jakiego. Mój umysł wypełniły fałszywe wspomnienia i "jakieś mieszkanie" zamieniło się w "mieszkanie mojej starszej siostry". 

Nikogo nie było w domu.Otworzyłam lodówkę i powiedziałam ludziom żeby coś zjedli - byliśmy wykończeni po przedzieraniu się przez głazy. Sama wstawiłam wodę i zrobiłam sobie chińską zupkę. Makaron przez dłuższą chwilę nie chciał się przyrządzić ale wkrótce się udało. Zadowolona jadłam wątpliwej jakości posiłek i co ciekawe czułam we śnie smak. Zmysł ten rzadko jest w snach aktywny.

Następnie wyszłam z budynku polecając ludziom by powiedzieli, że są tu na moje życzenie gdyby lokatorzy wrócili - siostra nie mogła mieć do mnie pretensji. W tej samej chwili jednak ktoś chwycił mnie za rękę i sceneria się zmeiniła.

Byłam w piekle. Ale nie było to klasyczne piekło, właściwie wyglądało jak jakiekolwiek miasto, niczym się nie wyróżniało. Było piekłem bo w mojej głowie zostało piekłem nazwane. Towarzyszył mi diabeł. Powiedział, że jestem interesująca i nie chce żeby ktoś taki marnował się na Ziemi i zaprowadził mnie do budynku który był jego domem. Nie pamiętam dokładnie o co chodziło ale coś w pomieszczeniach było bardzo nie tak. Naprawiłam to momentalnie a diabeł i jego słudzy byli bardzo zdziwieni. Ja natomiast byłam zdziwiona, że mogli funkcjonować w tak spartolonym mieszkaniu i nie potrafili tego sami naprawić.Następnie stwierdziłam, że nie będę mieszkać z idiotami i wyszłam na zewnątrz szukając drogi powrotnej na ziemię. Wtedy sen się rozpłynął a pamięć tego fragmentu stała się mętna.

środa, 7 maja 2014

Długi sen - "Altruistyczny" demon

Nadal nie za często mi się coś śni a rano nie mam dość czasu by zapisać cokolwiek więc te nieliczne sny umykają zanim zdążę usiąść przy komputerze. Ale dziś jest inaczej.

We śnie spacerowałam z koleżanką i postanowiłam pokazać jej pewną "magiczną" łąkę. Była pod ziemią choć docierało tam słońce i rosły normalne rośliny - a sama łąka była czyimś ogródkiem.Musiałyśmy uważać, żeby ktoś nas nie zauważył ale nie za bardzo mnie to obchodziło. Jakby coś mogłam nas obronić - jak zwykle nie byłam człowiekiem tylko czymś w rodzaju demona.

Idąc dostrzegłyśmy pole koniczyny. Ze zdumieniem zauważyłam, że niemal wszystkie są koniczynkami czterolistnymi. Gdy zerwałam jedną okazało się jednak, że roślinka ma dziwną budowę - wyglądała jak czterolistna koniczynka ale miała bardzo twarde, porośnięte meszkiem liście. Rzuciłam koniczynę na ziemię i poleciłam koleżance by przestała szukać - bo to nie jest prawdziwa koniczyna, szczęścia nie przyniesie.

Następnie dotarłyśmy do sznurkowej zasłony. Za nią znajdował się przedpokój domu należącego do jakiejś bogatej rodziny. Budynek był ładnie umeblowany a gospodarzy najwidoczniej nie było w domu więc postanowiłyśmy się rozejrzeć. Koleżanka miała zastrzeżenia ale ja - jako demon - nie widziałam w takim zwiedzaniu nic złego.

Gdy zwiedzałyśmy drugie piętro usłyszałyśmy samochód wjeżdżający na podjazd. Koleżanka, niewiele myśląc zerwała się i przerażona pobiegła do przedpokoju jak spłoszone zwierze. Ruszyłam za nią jednak gdy dotarłam do pomieszczenia z zasłoną usłyszałam, że klucz w drzwiach się przekręca. Koleżanka zdołała umknąć za zasłonę ale ja nie miałam szans - gdybym spróbowała ludzie z pewnością dostrzegliby ruch zasłonki a wtedy dowiedzieliby się również gdzie uciekła moja towarzyszka. 

Wycofałam się do któregoś z bocznych pomieszczeń. Była to kuchnia. Schowałam się za blatem jadalni i zaczęłam nadsłuchiwać. Rodzina najwidoczniej nie zdawała sobie sprawy, że mają towarzystwo. Starszy syn, stwierdził, że jest zmęczony i poszedł do swojego pokoju, młodszy zaczął chodzić po domu najwyraźniej szukając czegoś ciekawego do roboty. Rodzice przyszli do kuchni i zaczęli wypakować zakupy. 

W pewnej chwili ojciec rodziny ruszył w moim kierunku idąc po coś do jadalni. Usiłowałam się wymknąć do przedpokoju ale potrąciłam jakąś ozdobę i narobiłam hałasu. Zauważyli moją obecność. Zaczęłam uciekać. 

- Ktoś jest w domu! Włącz system ochronny! - zawołał mężczyzna.

Nie za bardzo wiedziałam o co chodzi ale zerwałam się na równe nogi i spróbowałam uciec. Pobiegłam na górę - pokoje chłopców miały wyjście na taras z zejściem na ogród mogącym stanowić niezłą drogę ucieczki. Weszłam do pokoju młodszego z chłopców i spróbowałam otworzyć okno. Wtedy nastąpił wybuch, w ostatniej chwili udało mi się odskoczyć.

Otrząsnęłam się szybko i rozejrzałam. Wokół było pełno dymu. Okno pozostało nienaruszone ale niektóre przedmioty były nadpalone. Raczej nie wyszłabym z tego cało gdybym nie odskoczyła instynktownie.Wybuch raczej by mnie nie zabił - jako demona - ale z pewnością kontakt z nim nie byłby przyjemny.

W sąsiednim pokoju usłyszałam ruch. To starszy z braci wybudził się i zakaszlał.Wybiegłam z pomieszczenia chcąc uciec zanim nastolatek odkryje moją obecność - sądziłam bowiem, że będzie chciał sprawdzić co spowodowało wybuch w sąsiednim pomieszczeniu. Wówczas za plecami usłyszałam kolejny wybuch, krzyk bólu i dostrzegłam obłoki sadzy wydobywające się z pomieszczenia obok. Najwidoczniej chłopak zapomniał o zabezpieczeniach i próbował otworzyć okno by pozbyć się dymu...

Nagle poczułam podmuch świeżego powietrza, w jednym z pomieszczeń było otwarte okno. Pobiegłam w tamtym kierunku. Pomieszczenie okazało się być pokojem dziennym z balkonem. To przez otwarte drzwi balkonowe docierał podmuch. Za sobą usłyszałam szybkie kroki - mieszkańcy biegli na piętro. Wybiegłam na balkon i zerknęłam w dół. Obok budynku biegła autostrada, zagłębiona w ten sposób, że pozornie nisko umieszczony balkon znajdował się na wysokości mniej więcej trzeciego piętra. To mogło trochę zaboleć.

Wspięłam się na barierkę. Za sobą usłyszałam pospieszne kroki. To ojciec rodziny dostrzegł mnie i najwyraźniej postanowił zatrzymać, widząc że mam zamiar zeskoczyć. Nic z tego, taka wysokość nie była dla mnie tak przerażająca jak dla ludzi. Uśmiechnęłam się pod nosem i skoczyłam a mężczyzna wydał z siebie przerażony okrzyk. 

Fakt, z takiej wysokości - a przynajmniej w takich okolicznościach - jeszcze nie skakałam i szczerze mówiąc zaskoczyła mnie już sama długość lotu. Zdołałam jednak tak ustawić nogi, że wbrew przewidywaniom lądowanie nie było dla mnie nawet bolesne. No i miałam trochę szczęścia - akurat nic nie jechało pasem na którym wylądowałam. 

Zerknęłam w górę. Mężczyzna przyglądał mi się z niedowierzaniem. Pomachałam mu i odbiegłam. Postanowiłam jednak pozostawić po sobie mentalny ślad. Wysłałam do ich mieszkania coś w rodzaju pluskwy dzięki czemu mogłam słyszeć i widzieć co się dzieje w budynku. 

- On nie żyje! - zawołała kobieta a w moim umyśle pojawiły się wyrzuty sumienia. Nie żeby to była moja wina, przecież sami ustawili w domu tak groźny system obronny a ich syn zmarł przez własną głupotę. Ale nie chciałam mieć chłopaka na sumieniu. Postanowiłam, że go wskrzeszę.

Następnie mężczyzna opisał żonie jak wyglądałam: Młody, ubrany na czarno nastolatek (w tej chwili zauważyłam, że faktycznie jestem chłopakiem, wcześniej we śnie moja płeć nie była zdefiniowana) z długimi do brody blond włosami. Dziwne, nie lubię blond włosów ale niech mu będzie.

Później zajęłam się pracą, informacje o jej efektach szybko dotarły do rodziny. Kobieta zobaczyła w internecie zdjęcia chłopaka wyglądającego jak ten z opisu męża i doszła do wniosku że to ja - i faktycznie tak było. Zdjęcie figurowało nad informacją na Twitterze: "Demon chce wskrzesić człowieka". Była tam wzmianka o tym, że zbieram "pieniądze" wymagane do procesu wskrzeszania (energię służącą za walutę w demonicznym świecie, zbieraną przez zyskiwanie dusz i złe uczynki). Wskrzeszanie było operacją wymagającą ogromnych nakładów, koszt: 30milionow więc moje działanie było ewenementem na skalę światową. Co równie zaskakujące "jakimś cudem" w ciągu jednego dnia udało mi się uzbierać 2,8miliona co samo w sobie było niezwykłe, przeciętny demon "zarabiał" max. 50tys dziennie.  

Kobieta zaczęła czytać komentarze i zatrzymała się przy jednym, pozostającym bez odpowiedzi:

- Jak ci się udało tyle uzbierać w ciągu jednego dnia? W tym tempie wskrzesisz tego człowieka za jakieś 2 tygodnie!

Uśmiechnęłam się, sięgnęłam po tablet i wystawiłam odpowiedź.

- Grając na giełdzie.

Kobieta przeczytawszy nowy komentarz weszła na stronę z wiadomościami giełdowymi i nawet jej niewprawne oko powiedziało jej natychmiast co zrobiłam. Kompletnie zdestabilizowałam rynek. Kupowałam akcje, sprawiałam, że ich wartość rosła w astronomicznym tempie a następnie sprzedawałam i kupowałam inne - obniżając magicznie wartość starych a zwiększając nowych. Już sama ilość gotówki jaką w ten sposób zdobyłam mogła wyprodukować sporo demonicznej energii ale to wcale nie ona napędzała mój dochód. Ze względu na destabilizację setki ludzi popełniało samobójstwo, setki dusz szło do piekła.

- Przecież mój syn natychmiast popełni samobójstwo jeżeli dowie się, że tylu ludzi zginęło po to by mógł zostać wskrzeszony... - mruknęła kobieta.

Informacja trochę mną wstrząsnęła. O tym nie pomyślałam. Kobieta mogła mieć rację... Szybko jednak stwierdziłam, że to nie mój problem. Jeżeli chłopak popełni samobójstwo będzie to jego świadoma decyzja a nie przypadkowy skutek moich działań. Moje sumienie będzie czyste.
(tiaa, przez moje działanie giną setki ludzi ale sumienie czyste... to się nazywa sumienie demona :D).

Tak, wiem. Porąbany sen. Ale w sumie fajny. :D



piątek, 25 kwietnia 2014

Bezsensowny, długi sen. - Wężowa walka.

We śnie dostałam na przechowanie jakiegoś niewielkiego węża/żmiję. Zwierze siedziało grzecznie w klatce i myślałam, że jakoś to przeżyję zanim właściciel wróci. Nagle jednak odkryłam, że szczeliny klatki są zbyt duże i wąż prześlizguje się przez nie. Próbowałam go złapać ale mnie ugryzł. Znaczy tylko zadrasnął zębami - na mojej prawej dłoni pojawiły się dwie czerwone kreski. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, czy nie robi mi się słabo i czy zaraz nie umrę. Na szczęście wyglądało na to, że wąż albo nie miał jadu albo zadrapanie było zbyt powierzchowne żeby wystarczająca jego ilość dostała się do krwi.

Następnie wąż gdzieś zniknął a do pokoju weszła dwójka ludzi i oświadczyli, że budynek zaraz zostanie zaatakowany i musimy opracować strategię obrony. Pamiętając o istnieniu węża pomyślałam, ze można by go użyć jako obrony a podświadomość wykonała polecenie na swój własny sposób - zrobiła ze mnie i z moich towarzyszy ludzi o cechach węży - jadowitych i bardzo zwinnych. 

Napastnicy przybyli. Byli to członkowie mafii. Zaczęli do nas strzelać ale bez trudu unikaliśmy kul. Jeden z moich towarzyszy dotarł do napastników i zaczął się z nimi szarpać. Jego koszula rozpięła się i dostrzegłam jego klatkę piersiową. "Dzizas, ten gościu ma cycki większe od moich" - pomyślałam w tym momencie. I faktycznie, choć osobnik bez wątpienia był mężczyzną miał coś co możnaby określić na miseczkę A albo nawet małe B. Uznałam, że to sprawa jakiś zaburzeń hormonalnych.

Przyłączyłam się do walki. Moja strategia była inna niż facetów. Zamiast szarpać sie z napastnikami doskakiwałam do nich, gryzłam i odskakiwałam, licząc na to, że jad zrobi za mnie resztę. Początkowo nic się nie działo ale wkrótce jad faktycznie zaczął działać. Na kilka sekund/minut zależnie od osobnika ukąszeni przeze mnie napastnicy zmieniali się w kamień co pozwalało zmniejszyć ilość aktywnych napastników a moim towarzyszom zyskać na czasie. 

Wkrótce odkryłam, że robi mi się słabo a przed oczami pojawiła mi się tabliczka z informacją "energia 30%". Ulotniłam się na ostatnie piętro budynku gdzie przypomniał mi się poprzednio opisywany sen. Byłam w tym samym budynku, na szczycie tego samego wieżowca co wtedy i zdałam sobie sprawę, że jestem silniejsza od większości ludzi. Zamknęłam oczy i zaczęłam się koncentrować na zwiększeniu energii. Liczyłam na to, że uda mi się zwiększyć ów numer do tysiąca ale gdy ponownie spojrzałam na skalę wskazywała na ledwie 800%. Też nieźle.

Wróciłam do walki wzbogacona o nową wiedzę. Szybko jednak zauważyłam, że poziom mojej mocy drastycznie spada.Szybko z 800% zrobiło się 500, 300, 120, 60%... musiałam coś wymyślić. Wtedy dostrzegłam, że wszystkich otacza dziwna, błyszcząca poświata. Zawierała energię. Zaczęłam więc nie tylko, że kąsać, wstrzykując jad ale również wysysać energię. Co czyniło ze mnie coś w rodzaju wampira. :D 

Wysysanie pozwalało mi utrzymywać energię na stałym poziomie ale nie było zbyt efektowne w nadrabianiu jej. Wciąż tkwiłam na poziomie 60-paru %. Wtedy dostrzegłam, że w niektórych miejscach leżą/rosną jakieś jagody. Zjadłam jedną i poziom energii zwiększył się do 80%, zjadłam jeszcze jedna - skoczył do 100. Czyli miałam już wszystko co mi było trzeba - sposób walki, wiedza jak efektywnie wykorzystać energię i sposób na szybkie jej uzupełnienie bez opuszczania pola bitwy.

Szybko rozwaliliśmy napastników. Nastał spokój. Obserwując towarzyszy dostrzegłam, że facet z piersiami ma jeszcze jedną nietypową cechę - brzuch prawie jak kobieta w ciąży. A drugi z facetów przygląda mu się w dość jednoznaczny sposób. Połączyłam fakty i stwierdziłam, że może faktycznie jest w ciąży i dlatego urosły mu też piersi a ten drugi jest ojcem. Tylko kurcz... facet w ciąży? WTF? Jakbym była mądrzejsza w tym momencie uzyskałabym pewnie świadomość snu. Zamiast tego uznałam jednak, że pewnie mam do czynienia z hermafrodytą.

Faceci zniknęli na chwilę i po chwili wrócili. Już żaden nie miał brzucha za to przypuszczalny tatuś niósł niemowlę. A niemowlę było dziewczynką i umiało mówić. Zapytała gdzie jej mama, gdzie są dokumenty jej urodzenia i jaki ma numer pesel (wtf?). Instynktownie wiedziałam, że tatuś znalazł i adoptował dziecko a hermafrodyta robi za jego przyjaciela i teraz udają, że matka dziewczynki porzuciła ją bo nie chcą się przyznać, że mała ma tak naprawdę dwóch ojców. Pomieszaie z poplątaniem.

Zastanawiam się czym sobie zasłużyłam na taki porąbany sen. :D  

sobota, 19 kwietnia 2014

Długi sen - Słodycze, klauny i zabawa w czarownika.

We śnie obserwowałam tory kolejowe i jeżdżące po nich pociągi.W pewnym momencie widząc przejeżdżający odległym torem pociąg towarowy wykonałam krok naprzód i niemal zostałam uderzona przez niebieską lokomotywę która pojawiła się nie wiadomo skąd, dostrzegłam ją w ostatniej chwili. Ktoś stojący za mną zapytał z niedowierzaniem "Co ty robisz? Nie zauważyłaś jej?" ale odparłam "Oczywiście, że zauważyłam" i ucięłam temat. Nie chciałam się przyznać do własnej nieuwagi.

Lokomotywa zatrzymała się blisko nas, stopniowo wytracając pęd. W środku siedziała dwójka chłopców w wieku około 12 lat a na podłodze leżała nieprzytomna staruszka - prawdopodobnie to ona odpowiedzialna była za kierowanie pojazdem. Sprawdziłam czy żyje - oddychała i miała puls - i poleciłam towarzyszowi by się nią zajął a sama usiadłam za sterami pojazdu. Oczywiście, nie miałam doświadczenia w kierowaniu lokomotywą (która de facto szybko zamieniła się w ciężarówkę) ale ktoś musiał usiąść za kierownicą bo wokół pojawiło się tysiące klaunów (... mój pierwszy sen o groźnych klaunach xD) a coś mi mówiło, że nie mają dobrych zamiarów.

Jechałam przez pełne klaunów miasto a ci robili wszystko by mnie zatrzymać, wskakiwali nawet pod koła ale jakimś cudem zawsze udawało mi się ich w ostatniej chwili wyminąć.Treść snu natomiast nabierała coraz większego (w kryteriach snu) sensu. Chłopcy, tak jak wszystkie dzieci w tym świecie dostały zakaz jedzenia słodyczy (heh, te cukrowe baranki leżące na widoku w kuchni coś za bardzo mnie kuszą, dobrze, że dziś nareszcie pozwolą mi je zjeść :D) a klauny miały pilnować by żaden cukierek nie dostał się w ich ręce. Z kolei celem całej wycieczki było dojechanie i ukrycie się w wieżowcu na którego ostatnim piętrze przepis nie obowiązywał i do którego zmierzała teraz masa dzieci.

Dojechaliśmy na miejsce. Przyłączyłam się do tumu dzieci i broniłam je przed natarciem klaunów (znałam coś w rodzaju kung-fu! :D) eskortując je. Niewiele jednak dotarło na sam szczyt - część zostało zastraszone przez klauny a tym które miały wystarczającą siłę psychiczną zabrakło kondycji - wieżowiec miał dziesiątki pięter a winda nie istniała.

Na szczycie obserwowałam jak dzieci wchodzą do pomieszczenia gdzie odbywa się "imprezka" a gdy pokój się zapełnił pomachałam im i wyskoczyłam przez okno. Potrafiłam manipulować grawitacją a nie chciało mi się traciś czasu na zbieganie po schodach i przepychanie się przez tłumy na dole. 

Wylądowałam gładko na chodniku a wówczas zaatakowały mnie dwoje mężczyzn o mocach podobnych do moich - jednak słabszych. Myśleli, że we dwójkę dadzą mi radę ale się przeliczyli - teleportowałam ich na wysokość 42 piętra i pozwoliłam na swobodny upadek. Nie jestem pewna czy zdołali odnaleźć wystarczająco kontroli by złagodzić uderzenie w ziemię bo przestali mnie już interesować. Zmartwiłam się za to dostrzeżoną komplikacją. Pomagając dzieciom stałam się wyrzutkiem magicznego społeczeństwa, ktoś nawet rozpuścił plotkę, że utraciłam swoje moce przez sprzeniewierzenie się bogowi. Zaczęłam się nawet sama zastanawiać czy to prawda - mogłam kontrolować grawitację i teleportację ale coś mi mówiło, że potrafię o wiele więcej.

Udałam się do sklepu z magicznymi przedmiotami chcąc sprawdzić czy faktycznie utraciłam nieco mocy. Okazało się jednak, że sklep uległ zniszczeniu - przygwożdżany został jakimś głazem którego nikt z nas wcześniej nie widział. Obok leżała skrzynia. Ktoś ją otworzył i zbadawszy przedmioty w niej ukryte stwierdził, że pochodzą ze świata powierzchni i zaczął tłumaczyć do czego służą. Szczególnie interesująca okazała się być pewna książeczka - wydawała się przeźroczysta (materiał okładki tworzył taką iluzję przez załamanie światła) ale w środku były normalne, białe kartki. Jak wytłumaczył znawca była to książeczka do nabożeństwa i ludzie z powierzchni wykorzystywali przedmiot do kontaktu z ich bogiem.Znaleziono też przygwożdżona przez przedmioty rybę-płaszczkę z naszego świata (została zgnieciona gdy przedmioty upadały) i dowiedzieliśmy się, że ludzie z powierzchni mają w domach okna wielkości 6 płetw. 

W tym momencie dotarło do mnie, że znajduje się w podwodnym świecie a świat powierzchni jest mi znacznie bliższy - np. stosowałam miary długości cm, m a nie płetwy. Toteż gdy ktoś wpadł na pomysł by wysłać na powierzchnię grupę szpiegów majacych zbadać sprawę zgłosiłam się bez wahania.

Wylądowaliśmy w obozie wojskowym na powierzchni - udając rekrutów. Przez resztę snu gdy tylko nadarzyła się okazja wymykaliśmy się z obozu by zbadać okolicę. W pewnej chwili zmuszona byłam schować się za jakimś płotem przed nadchodzącym patrolem ale wpadłam z deszczu pod rynnę.Okazało się, że płot otaczał inny obóz wojskowy (tylko dla dziewcząt) a pech chciał, że akurat odbywało się tam szkolenie na świeżym powietrzu. Zostałam oskarżona o włamanie i zamin zdążyłam wyjaśnić nieporozumienie sen się zakończył.


poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Głupi sen - Improwizowana toaleta.

Długo nie pisałam. Przez nadmiar zajęć albo nic mi się nie śniło albo sen umykał tuż po obudzeniu a nie miałam rano dość czasu by popracować z pamięcią. Dopiero dzisiaj sytuacja się zmieniła. Ale ze snu dumna nie jestem.

We śnie pływałam w morzu. Woda była groźna, dno nierówne. Dość daleko od brzegu widoczna była mielizna gdzie kilka osób grało w piłkę plażową ale żeby tam się dostać trzeba było przepłynąć przez fragment gdzie nawet najwyższe osoby nie sięgały dna. Ktoś już się tam tego dnia nawet utopił. Na domiar złego mielizna wywoływała nienaturalne załamywanie się fal i w głębokim miejscu grzbiety sięgały 2 metrów ponad powierzchnię. Miałam na nie sposób - nurkowałam za każdym razem gdy nadciągała fala - ale zdawałam sobie sprawę, że igram z ogniem i wystarczy, że nie zanurzę się w porę albo wynurzę za późno (fale występowały co jakieś 3 sekundy) a zostanę uderzona przez ścianę wody albo zachłysnę się i utonę.

W pewnym momencie stwierdziłam, że dostanie się na mieliznę nie jest warte ryzyka i wróciłam na brzeg gdzie zachciało mi się sikać. W oddali widziałam budynek z toaletami ale zdawałam sobie sprawę, że właściciele życzą sobie ogromnych kwot za skorzystanie z takiego "luksusu" i większość osób unika chodzenia tam. 

W pobliżu dostrzegłam inny budynek. Była to pozostałość po jakimś zakładzie, w środku było pełno poplątanych rur tworzących zakamarki. Niektóre rury były przerwane. Jedne zdawały się prowadzić do kanalizacji, z innych wypływała czysta woda. Stwierdziłam, ze schowam się w jednym z zakamarków, siknę do którejś z otwartych rur kanalizacyjnych i umyję ręce korzystając z jednej z rur z czystą wodą. Tak zrobiłam.

Nagle zauważyłam, że obserwuje mnie bliżej niezidentyfikowany kolega (we śnie go znałam choć nie był moim bliskim znajomym, w rzeczywistości nie znam nikogo kto by go przypominał). Zażenowana schowałam się dalej we wnęce nie wiedząc co zrobić ale w końcu doszłam do wniosku, że najlepiej będzie jak uznam, że nic się nie stało i nie obchodzi mnie co zobaczył. Wyszłam więc z kryjówki, przeszłam koło kolegi mówiąc tylko "I co się tak patrzysz?" i poszłam sobie.

Nie miałam już ochoty pływać w morzu więc postanowiłam przejść się wzdłuż brzegu. Natknęłam się na kolejny budynek - coś stanowiącego połączenie sklepu, magazynu i domu mieszkalnego. Przechodząc obok usłyszałam rozmowę mieszkańców i z zaskoczeniem odkryłam, że mówią o mojej improwizowanej toalecie.Okazało się, że wcale nie odkryłam ameryki i w taki sposób wykorzystywało budynek sporo ludzi.

Weszłam do sklepu ciekawa co jeszcze usłyszę. Właściciele byli na zapleczu i rozmawiali. Poszłam tam. Zobaczyłam jak kobieta ściąga coś z półki i pyta mężczyznę czy ten chce to zachować czy wyrzucić. Ten odparł, że nie ma sensu tego trzymać. Kobieta odwróciła się w moim kierunku i dostrzegłam, że trzyma w rękach koszyk z ozdobami bożonarodzeniowymi. Nie mogę sobie przypomnieć co dokładnie w nim było ale całość wyglądała dość uniwersalnie (po usunięciu kilku dekoracji można było użyć reszty z innych okazji niż tylko Boże Narodzenie) a sam koszyk świetnie nadawałby się na Wielkanoc. Kobieta pochwyciła moje spojrzenie i powiedziała, że jak chcę mogę dostać przedmioty za darmo bo i tak miała zamiar je wyrzucić.  




czwartek, 27 marca 2014

Krótki sen - Linux

We śnie siedziałam przed komputerem sprawdzając jak działa wersja live Linuxa i zastanawiając się czy warto takowy zainstalować na komputerze zamiast przestarzałego Windowsa XP. Doszłam do wniosku że warto - ale zainstalować go na dysku zewnętrznym. Tak, żeby korzystać na dowolnym komputerze. Niezbyt interesujący sen.

środa, 26 marca 2014

Sen - Głupia wycieczka.

We śnie byłam na wycieczce i zwiedzałam zabytki w obcym mieście/kraju. W pewnej chwili weszłam do czegoś w rodzaju piramidy ale szybko zdałam sobie sprawę, że nie powinno mnie tam być, przebywanie w tym konkretnym zabytku było dla mnie wstydliwe (nie mam pojęcia jaki miał być tego powód - po prostu czułam wstyd i nie chciałam by ktoś mnie tam zobaczył). Mimo to postanowiłam, że skoro już tu weszłam mogę równie dobrze zwiedzić atrakcję.

Pod piramidą ciągnął się długi labirynt. Idąc nim w pewnym momencie usłyszałam, że do zabytku wchodzi grupa turystów więc przyspieszyłam kroku szukając jakiejś kryjówki. Napotkany przewodnik zasugerował, że mogę wyjść z budynku drugim wyjściem i wskazał na drabinę. Na jej szczycie widoczny był biały, świetlisty prostokąt. Wspięłam się na szczyt i spróbowałam zerknąć przez coś co wydawało się drzwiczkami w suficie/podłodze ale światło w pomieszczeniu/obszarze powyżej było zbyt jasne bym mogła cokolwiek dostrzec. A istniała możliwość, że znajdują się tam jakieś osoby.

Zeszłam więc z powrotem na dół i słysząc, że grupa jest już blisko ukryłam się za jakąś zasłoną. Niewiele to dało. Chwilę później zasłona rozsunęła się i stanęłam twarzą w twarz z moją mamą. Śmiała się ze mnie ale na szczęście dość szybko (po moim burknięciu "I co w tym takiego śmiesznego?") uspokoiła się.

Następnie razem z resztą wycieczki poszłam zwiedzać inne zabytki. Odwiedziliśmy np. ruiny jakiegoś zamku gdzie mieliśmy możliwość "wysłać list jak za dawnych czasów" wrzucając zapisane kartki do wiaderka wypełnionego wodą. Gdy zapytałam przewodnika po co ta woda i czy nie zniszczy listów ten odparł: 

- A, nawet nie wiem. Raczej wody nie powinno tam być. Ktoś najwidoczniej zapomniał schować wiadro przed deszczem i napadało do środka.

czwartek, 20 marca 2014

Długi sen (dwa sny?) - Śmierć i duchy.

We śnie byłam u fryzjera żeby podciąć trochę włosy bo mnie wkurzały. Manewrując przy mojej głowie fryzjerka oświadczyła, że:

- Saturn ci się porusza i zaraz wpadnie na Merkurego, trzeba wyciąć.

 I wycięła mi z głowy mały kawałek skóry po czym zrzuciła go na ziemię jakby nigdy nic.

- Ale nie sprawi to, że przestanę na niebie widzieć Saturna, prawda? - zapytałam przerażona, Saturn to naprawdę wdzięczny obiekt do obserwacji.

- Oczywiście że nie. - odparła fryzjerka manewrując przy mojej głowie dalej.

W końcu zabieg się za kończył a ja - czując, że na czubku głowy mam krwawiącą ranę nie odważyłam się dotknąć głowy by sprawdzić jak rozległe jest obrażenie. Zamiast tego podniosłam z podłogi upuszczony wcześniej przez fryzjerkę przedmiot, oblepiony zaschniętą krwią. Była to kostka kształtem nieco przypominająca planetę Saturn - kulka na blaszce. Obmyłam przedmiot z krwi i włożyłam do kieszeni, na pamiątkę.

Następnie wyszłam z zakładu i wsiadłam do auta chcąc wrócić do domu. Koncentrując się na pulsującym odczuciu na czubku głowy i trochę martwiąc co na moją nową fryzurę powiedzą koledzy w szkole przejechałam przez skrzyżowanie bez zachowania należytej ostrożności. Prawie zderzyłam się z innym samochodem lecz udało mi się umknąć na wysepkę dzielącą pasy ruchu. Niewiele to jednak dało bo chwilę potem przywaliła do mnie ciężarówka. Śmierć na miejscu.

Znalazłam się na brzegu rzeki gdzie jakiś licealista (pod obserwacją jakiegoś milczącego starca) usiłował stworzyć łódź z tektury. Połączenie tektury i wody oczywiście nie było dobrym pomysłem więc zasugerowałam mu żeby stworzył z tektury platformę znajdującą się na tyle wysoko by woda do niej nie sięgała. Jakby słuchając moich myśli fragmenty papieru podniosły się w górę i ułożyły łódź na kształt tej której obraz miałam w głowie. Telekineza?

Nad brzeg zaczęło schodzić coraz więcej osób, weszliśmy na łódź i popłynęliśmy wzdłuż rzeki co kojarzyło mi się z przeprawą przez Styks. Licealista trajkotał wesoło najwyraźniej uważając to wszystko za wspaniałą przygodę ale ja czułam, że łódź pełna jest umarłych a milczący starzec (stojący teraz na czele łodzi i wprawiający ją w ruch przy użyciu kija opieranego o dno rzeki) ma nas przeprawić na tamten świat.

- Dziś w telewizji pokazywali jakiegoś starca, wariat ubrał się w biżuterię jak choinka a później na oczach kamery wypadł przez okno i się zabił. - powiedział chłopak próbując rozbawić posępne towarzystwo. Zerknęłam w bok, na osobę siedzącą obok mnie. Był to starszy mężczyzna z długimi kolczykami w uszach i naszyjniku przewieszonym przez głowę.

- Chyba mówisz o nim. - mruknęłam ponuro, wskazując na staruszka.

- To nie było wcale tak! - zawołał starszy mężczyzna gwałtownie wstając, kolczyki dyndały mu w uszach w bardzo zabawny sposób.

- Radziłabym ci ściągnąć te ozdoby bo inaczej nikt cię nie weźmie na poważnie. - syknęłam rozbawiona.

Tu nastąpiła przerwa we śnie a moja pamięć poprzednich zdarzeń została stłumiona.

Następne co pamiętam to to, że byłam w swoim domu i krzątałam się wierząc, że jestem już i tak spóźniona na spotkanie z koleżanką. Zebrałam wszystko co było mi potrzebne i udałam się na miejsce spotkania (łąka niedaleko mojego domu) ale jak się okazało nikogo tam nie zastałam - koleżanka albo zniecierpliwiła się i poszła albo wcale się nie pojawiła. Zawiedziona ruszyłam okrężną drogą w stronę domu.

Przechodząc obok jakiegoś starego budynku w oknie dostrzegłam małego chłopca wołającego:

- Mogę wyjść?

Przy bramie stała kobieta którą uznałam za jego matkę choć była trochę zbyt stara moim zdaniem na posiadanie tak małego dziecka. Przyjrzałam się jej zastanawiając się dlaczego nie reaguje na słowa syna. W końcu o to zapytałam ale nic nie odpowiedziała.

Zerknęłam jeszcze raz na chłopca. Wyglądał zupełnie normalnie, materialnie. Jednak obserwując go dłuższa chwilę odkryłam, że dziecko pojawia się raz na drugim, raz na pierwszym piętrze, a czas między zniknięciem a pojawieniem się jest zbyt krótki by chłopiec miał czas zbiec po schodach. Więc był duchem. Zaciekawiona zapytałam kobietę czy mogę z chłopcem porozmawiać. Kiwnęła głową na znak zgody.

Weszłam do budynku. Okazało się, że jest to coś w rodzaju starej tawerny. Początkowo w środku nie było nikogo więc zawołałam chłopca i usiadłam przy barze wysłuchując jego historii. Wkrótce jednak do tawerny zaczęli napływać goście a chłopiec ulotnił się. Zaskoczona rozejrzałam się wokół i odkryłam, że dziecko macha do mnie ze starych, zmyślnie ukrytych w cieniu kąta tawerny schodów. W tym momencie ogarnął mnie lekki lęk - co ja robię? Rozmawiam z duchem? Mam zamiar podążyć za nim? Może chce mnie zaciągnąć w zaświaty?

Nagle jednak jakby coś odblokowało się w mojej pamięci. Poprzedni sen. Chłopiec nie mógł nic mi zrobić bo ja też byłam już martwa. Weszłam na górę i usiadłam na stojącym pod ścianą krześle. Okazało się, ze w pomieszczeniu znajduje się jeszcze jeden duch, również chłopiec ale nieco starszy. O ile ten którego już poznałam mógł mieć na oko dziewięciu lat o tyle ten wyglądał mi na jakieś jedenaście, dwanaście.

- Wiecie. Ja też jestem duchem. - powiedziałam i zaczęłam opowiadać swoją historię. - Było to latem zeszłego roku...

- Zeszłego roku? - zapytał któryś chłopców.

- Będzie z osiem, dziewięć miesięcy jak umarłam. Ale do tej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy, funkcjonowałam dalej jak człowiek. Dopiero dzięki wam uświadomiłam sobie co się wydarzyło. Byliście już po drugiej stronie? - zapytałam szczerze zaciekawiona. "Przypomniałam sobie" bowiem dlaczego wyparłam z pamięci fakt że nie żyję - odkrywszy, że mimo bycia duchem mogę wciąż funkcjonować jak człowiek zaczęłam się szczerze bać, że przechodząc na drugą stronę nie ma możliwości powrotu.

- Byliśmy, ale woleliśmy wrócić tutaj. - odparli chłopcy.

Ucieszyłam się.

wtorek, 18 marca 2014

Sen - Przeklęta walizka

We śnie uczestniczyłam w spotkaniu rodzinnym. Pamiętam, że siedziałam przy stole i starałam się zwracać na siebie jak najmniej uwagi. Wśród gości, zamiast znanej mi z rzeczywistości rodziny znajdowały się takie indywidua jak m.in. jakaś pełna uprzedzeń "rodzina ze wsi", łysy na czubku głowy "rabin" z czarnymi dredami i "terrorysta" który miał przy sobie groźnie wyglądającą walizkę. Czułam, że walizka owa zamiast bomby zawiera jakąś mroczną energię, gotową by kogoś opętać. Jakby tego było mało nie byłam odpowiednio ubrana. Przybycie gości zaskoczyło mnie więc miałam na sobie jeansowe spodnie i czarną koszulę nocną której nie zdążyłam przebrać.

W końcu, korzystając z okazji, że ktoś z towarzystwa postanowił skoczyć do samochodu wymknęłam się z pokoju i w papuciach poszłam za nim na parking z jakiegoś powodu sądząc, że w bagażniku znajdują się moje ciuchy. Bagażnik okazał się jednak pusty.Wkrótce dołączyła do nas reszta rodziny i oświadczyli, że przenoszą spotkanie do mojego domu (wcześniej siedzieli gdzieś w bloku po drugiej stronie miasta - ale pokój przypominał mój salon). Podzieliliśmy się na dwie grupy. Większość zabrała się dużym samochodem jednego z gości a ja miałam jechać mniejszym autem razem z "kuzynką ze wsi" która chciała sprawdzić coś w jednym sklepie.

Nie jestem pewna która z nas prowadziła auto ale w centrum zatrzymałyśmy się przy wskazanym przez kuzynkę sklepie i weszłyśmy do środka. Wyglądało na to, że kuzynka zna stacjonujące tam sprzedawczynie bo zachowywała się wobec nich bardzo otwarcie. Szybko udało jej się namówić je by zaprowadziły nas do piwnicy sklepu. Piwnica zawierała wiele połączonych ze sobą pomieszczeń o gładkich, różnokolorowych ścianach. Wzdłuż ścian rozmieszczone były jakieś pudła ale nie za bardzo interesowała mnie ich zawartość.

Wkrótce kuzynka załatwiła sprawę (nie mam pojęcia co to było) i opuściłyśmy lokal. Ledwie wyszłyśmy na zewnątrz gdy za nami rozległ się huk i zza drzwi prowadzących do piwnicy wypadły kłęby kurzu - całe podziemie zawaliło się. Z kurzu wyszedł jakiś ksiądz i zaczął wywrzaskiwać coś do kuzynki ("To nie było konieczne!") ale nie za bardzo docierało do mnie to co mówi. Zajęta byłam bowiem analizowaniem pomysłu który narodził się właśnie w mojej głowie. Wciąż pamiętałam o istnieniu demonicznej walizki i stwierdziłam, że poproszenie księdza by się jej przyjrzał było niezłym pomysłem. Tak więc zrobiłam. Ksiądz przez chwilę wydawał się zdziwiony (prawdę powiedziawszy ja też byłam zdziwiona, proszenie o pomoc kogoś pokroju katolickiego księdza nie leży w mojej naturze) ale w końcu oświadczył, że rzuci na to okiem.

Pojechałyśmy z kuzynką do domu. Reszta rodziny już tam czekała a groźna walizka jak się okazało wylądowała w moim pokoju. Przeniosłam się tam obserwując kątem oka przeklęty przedmiot czy przypadkiem zamknięta w nim istota nie uwalnia się (już wydobywał się czarny dym) i wyglądając przez okno w nadzieji, że ksiądz przybędzie w porę.

Po dość długim czasie oczekiwania wreszcie pod mój dom podjechało czarne auto. I wysiedli z niego... ksiądz, rabin, pastor, szaman indiański, mnich i dwoje innych kapłanów różnych wierzeń. A wszyscy (pomijając roźnice w strojach i fryzurach) byli do siebie kropka w kropkę podobni. Siedmioraczki. Zaprosiłam ich do domu i wpuściłam na strych gdzie mieli przygotować się do swoich ceremonii oczyszczenia. Stojąc na schodach przyglądałam się jak ci przedstawiciele różnych religii dowcipkują między sobą i pomagają sobie wzajemnie w przygotowaniach. 

Moim zadaniem miało być przyniesienie kolejno do każdego z nich walizki gdy skończą przygotowania, zaczekanie aż duchowny wykona ceremonię oczyszczenia i gdyby ta się nie powiodła przeniesienie przedmiotu do następnego kapłana. Któremuś musiało w końcu udać się przepędzenie demona, widziałam to po ich pewności siebie. Przez głowę przeszła mi myśl, by utrudnić im nieco zadanie i uwolnić stwora ale doszłam do wniosku, że i z tym daliby sobie radę. 

Sen się zakończył zanim zdążyłam przetestować moją teorię. Ale nie żałuję. Obudziłam się z uczuciem dobrze wykonanego zadania. Celem snu było znalezienie sposobu by walizka przestała stanowić zagrożenie a nie obserwacja jak demon zostaje zniszczony.

poniedziałek, 17 marca 2014

Sen - Wycieczka na Pragę

We śnie jechałam pociągiem na wycieczkę klasową (z klasą licealną) do Warszawy skąd mieliśmy jechać/lecieć dalej chyba na Maltę. W pociągu zaczęłam gadać z innym pasażerem i gdy ten w pewnym momencie stwierdził, że wysiada bez zastanowienia wysiadłam razem z nim mimo, że pociąg był dopiero na stacji Warszawa-Praga.

Wysiadłam i pociąg odjechał. Dopiero wtedy do mnie dotarło co zrobiłam - oddzieliłam się od wycieczki i wylądowałam sama w zupełnie obcym mieście, w środku nocy (było ciemno), w towarzystwie dopiero co poznanego faceta. Zaczęłam lekko panikować ale stwierdziłam, że muszę zachować fason. Postanowiłam że odprowadzę chłopaka i wrócę na stację by pojechać na główny dworzec następnym pociągiem. Musiało ich jeździć pełno, nawet w czasie gdy się zastanawiałam co robić przejechał następny więc uznałam, że pewnie co 10 minut jakiś jeździ. A bilet miałam.

Wkrótce jednak zaczęłam się znowu martwić. Nawet jeżeli dotrę na dworzec to jak odnajdę resztę wycieczki? I czy nie spóźnię się? Przecież nie będą na mnie czekać.Podzieliłam się wątpliwościami z towarzyszem a ten... stwierdził, że żaden problem: podrzuci mnie na Maltę. :D

Dalej sen jest dość chaotyczny. Niby wciąż byłam daleko od reszty wycieczki ale oczami wyobraźni zobaczyłam jak mnie szukają a następnie... przeniosłam się razem z facetem w miejsce gdzie byli (jakiś rodzaj teleportacji) i oświadczyłam, że na Maltę jadę z nim. A on potwierdził.


Myślę, że sen miał związek z faktem, że wczoraj dowiedziałam się o tym, że w maju/czerwcu czeka mnie egzamin w miejscu którego nie znam i gdzie nie wiem jak dojechać.

wtorek, 11 marca 2014

Sen z 10 marca 2014 - Dziki zachód

Znów nie miałam czasu by zapisać sen (a poza tym krótko po obudzeniu sen umknął i powrócił dopiero gdy wieczorem ponownie zamknęłam oczy) więc mogę zapisać go dopiero dziś. Nic nie poradzę, nie zawsze człowiek ma czas i ochotę siedzieć przy komputerze wystarczająco długo by wyskrobać posta, zwłaszcza, jeżeli temat jest dość długi.


W każdym razie wczoraj śniło mi się, że wracam autostradą z jakimś chłopakiem. Dojechaliśmy do Libiąża, ten jednak wyglądał zupełnie inaczej niż w rzeczywistości - przypominał trochę dziki zachód. Zatrzymaliśmy się przy jakiejś karczmy a ponieważ towarzysz zdawał się dobrze orientować w okolicy i wiedzieć co się dzieje trzymałam się go pozwalając by zadecydował co się dalej ze mną stanie - sama bowiem czułam się mocno zagubiona w tej pozornie dobrze znanej ale obcej okolicy. 

Byłam jak niewinne dziecko. Chłopak zaprowadził mnie do wynajętego pokoju w jednym z okolicznych moteli a ja przez dłuższy czas nie przyjmowałam do wiadomości, że może mieć wobec mnie złe zamiary. Dopiero gdy facet usiłował zerwać ze mnie ciuchy wyrywam się mu i uciekam ile sił w nogach. W pełnym pędzie wpadałam do karczmy i zaczęłam wołać o pomoc. Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że nie jest to najlepsze miejsce do znalezienia kogoś kto obroni mnie przed gwałcicielem. W lokalu pełno było bowiem pijaków którzy sami zapewne moralnością nie grzeszyli.

Spróbowałam się wycofać ale dogonił mnie napastnik. Uderzyłam go pięścią próbując odstraszyć. Wtedy podszedł do nas barman, wyprosił mężczyznę z baru a mi zaoferował ochronę, nocleg i jedzenie w zamian za prace w jego barze jako kelnerka. Zgodziłam się. Przez następne kilka sennych dni pracowałam i poznawałam okolicę.  Na szczęście okazało się, że jest to zwykła praca, bez podtekstów. Problem wciąż jednak stanowili pracownicy i goście oberży. Byłam jedyną kobietą w tym budynku więc liczne towarzystwo usiłowało mnie w mniej lub bardziej nachalny sposób podrywać.

Pewnego dnia, spacerując po okolicy odkryłam, że w mieście przebywa również moja przyjaciółka. Świadomość, że ona także jest uwięziona w tym nieprzyjaznym dla kobiet świecie sprawiła, że postanawiam działać. Nie mogłam zdobyć się na odwagę by walczyć o samą siebie ale gdy od moich działań mogła zależeć również jej przyszłość nabrałam motywacji. Urządziłam więc spotkanie z przyjaciółką przy torach kolejowych gdzieś na odludziu i zaoferowałam, że pomogę jej wrócić do naszego świata. Ku mojemu zaskoczeniu koleżanka odpowiedziała jednak, że nie chce wracać. Moja motywacja uleciała. Nie chciałam zostawić przyjaciółki samej więc szukanie drogi ucieczki straciło jakikolwiek sens.

Zamiast tego postanowiłam trzymać się blisko niej, sprawdzić co jej się w tym świecie tak podoba i być może ułożyć sobie życie podobne do jej własnego. Szybko odkryłam, że dziewczyna wylądowała w o wiele przyjaźniejszych warunkach niż ja. Przyjęły ją pod swój dach jakieś kobiety które dobrze troszczyły się o towarzyszki - nie musiała się więc martwić napaściami mężczyzn. To wyjaśniało jej podejście.


Dziś snu nie pamiętam choć coś kołacze mi się na krawędzi umysłu. Być może więc pamięć snu powróci gdy wieczorem zamknę oczy próbując zasnąć.