poniedziałek, 3 listopada 2014

Sen - Wieżowiec i samoloty

We śnie spotkałam się z kilkoma osobami w parku na Flagówce. Była wśród nich jakaś dziewczyna, nie jestem pewna jej wieku - z jednej strony była jeszcze dzieckiem ale z drugiej była pełnoprawną dorosłą. Pewnie 19latka o niskim wzroście (z 150cm) i długich, kręconych blond włosach.

Byłam po prostu częścią grupy, nie odzywając się ani nic nie robiąc, po prostu obserwując otoczenie. Wkrótce jednak sytuacja uległa zmianie. Na niebie pojawiło się mnóstwo niewielkich samolotów. Jeden z nich wykonał nad nami niebezpieczny manewr i już po chwili stało się dla mnie jasne, że pilot stracił kontrolę nad maszyną.A może skierował tak pojazd celowo? 

Chwyciłam rękę dziewczynki i odbiegłam wraz z nią z placu a chwilę później, tuż za naszymi plecami nastąpiła eksplozja gdy maszyna wbiła się w ziemię. Spojrzałam na krążące nad głową samoloty i dostrzegłam, że kolejny z nich szykuje się do wykonania podobnego manewru. 

Ponownie pociągnęłam dziewczynkę za sobą, tym razem biegnąc prosto do jednego z wieżowców. Uznałam bowiem, że grube mury uchronią nas przed "ostrzałem". Uderzenie jednak nie nastąpiło. Zaciekawiona wyjechałam windą na 10 piętro (już nie ciągnęłam dziewczynki ale ta i tak podążała za mną teraz krok w krok) i wyszłam na dach-balkon. 

Dostrzegłam samoloty krążące wokół wieżowca. Początkowo nic się nie działo ale gdy tylko dziewczynka wychyliła nos zza drzwi jeden z samolotów zmienił kurs kierując się prosto na nas. Wepchnęłam towarzyszkę z powrotem do środka. Samolot zawrócił i zniknął mi z oczu. 

Chwilę później rozległ się huk z przeciwnej strony budynku. Początkowo myślałam że znowu udało nam się uniknąć niebezpieczeństwa i wieżowiec faktycznie nas uchronił jak tarcza.Nagle jednak zdałam sobie sprawę z tego, że drapacz chmur zaczyna się chwiać. Wiedziałam co to oznacza.

Ponownie chwyciłam koleżankę za rękę i pobiegłam w kierunku ciągów komunikacyjnych. Rzuciłam wzrokiem na windę ale szybko zdecydowałam, że korzystanie z niej wiązałoby się ze zbyt dużym ryzykiem. Jazda zawieszonym na linie pudełkiem w kiwającym się coraz mocniej budynkiem nie mogło skończyć się dobrze. Wybrałam schody.

Biegłyśmy w dół ile sił w nogach. Na schody ze wszystkich stron wylęgali ludzie - trwała ewakuacja. Jednak - co już wtedy wydawało mi się dziwne - nie miałyśmy żadnego problemu z przedarciem się przez tłum. Biegłyśmy o wiele szybciej od nich i zawsze miałyśmy przed sobą dość miejsca by przeskoczyć kilka stopni czy korzystając z barierki i siły obrotowej pokonać półpiętro bez utraty szybkości. Było to swoją drogą całkiem przyjemne doświadczenie - czułam pęd zupełnie jak w rzeczywistości.

W pewnym momencie gdzieś blisko usłyszałyśmy kolejny huk. Nie przejęłam się tym jednak - teraz najważniejsze było by wydostać się z budynku nim ten się zawali. Udało się. Wkrótce wybiegłyśmy na świeże powietrze. 

Odwróciłam się by zerknąć na budynek. Na zachodniej ścianie widoczne były dwa ślady uderzenia, na wysokości 10 i 2 piętra. Oba samoloty wyraźnie wycelowane były w klatkę schodową jednak żaden nie trafił. Pociski ominęły cel o kilka metrów. Nagle dostrzegłam, że rozpad budynku się rozpoczyna - zawaliła się część 10 piętra a fala gruzu podążała w szybkim tempie w dół.

Mając przed oczami wspomnienie filmu dokumentalnego o World Trade Center zdałam sobie sprawę, że za chwilę cała okolica zostanie pochłonięta przez chmurę pyłu i gruzu. Zerwałam się by znaleźć schronienie. Nie było jednak czasu. Zdążyłam tylko czmychnąć za jakieś ogrodzenie i otoczyć dziewczynę ramionami by chociaż ją uchronić przed nadciągającymi odłamkami. Zdążyłam tylko krzyknąć by wstrzymała oddech. Następnie przed sobą dostrzegłam szarawą mgłę a później ciemność, gdy instynktownie zamknęłam oczy.

Cudem uniknęłam uderzających wszędzie wokół odłamków. Gdy chwilę później otworzyłam oczy wokół mnie unosił się pył. Kaszląc zasłoniłam nos i usta rękawem. Następnie oddaliłam się wraz z dziewczyną, chcąc jak najszybciej odetchnąć świeżym powietrzem.

Dotarłyśmy do okolicy mojego domu. Coś mi jednak mówiło, że nie mogę tam wrócić, okolica przestała być bezpieczna. Trwała wojna. Samoloty póki co zniknęły ale wiedziałam, że wkrótce pojawią się następne, gotowe rozwalić resztę budynków w poszukiwaniu towarzyszącej mi blondynki. Musiałam ją stamtąd zabrać.

Udałyśmy się na stację kolejową. Przejeżdżała tam cała masa pociągów - wszystkie jadące na wschód. 

- Nie zatrzymają się. - ktoś rzucił w naszą stronę, widząc, że spiesznym krokiem kierujemy się na peron.

Wydało mi się to dziwne ale szybko zauważyłam, zę faktycznie - choć pociągi przejeżdżają jeden za drugim wykorzystując wszystkie tory żaden się nie zatrzymuje by zabrać ludzi tłoczących się na peronach i w okolicy stacji. Nie znaczyło to jednak, że nie zamierzałam spróbować. Szczerze powiedziawszy dziwiłam się, że w obliczu takiego zagrożenia nikt jeszcze nie rzucił się na tory by zatrzymać któregoś z pociągów siłą. Mogło go to zabić ale istniała szansa, że maszynista się zatrzyma nie chcąc zabijać człowieka. Wierzyłam, że przy panującym wokół klimacie apokalipsy lada chwila ktoś zdecyduje się na taki desperacki krok.

Nagle jeden z pociągów zatrzymał się. Nikt nie musiał się poświęcać - maszyna zwyczajnie zwolniła i stanęła przy peronie a drzwi otworzyły się. Wysiadł konduktor i zaczął wybierać z tłumu pojedyncze osoby i pytać je dlaczego uważają, że powinny przeżyć. Byłam świadkiem jak jedna dziewczyna tłumaczy, że jest charyzmatyczna, komunikatywna i z pewnością będzie w stanie podnieść resztę społeczeństwa na duchu. 

Zaczęłam się martwić o własne argumenty. Co powinnam powiedzieć? Że mam techniczny umysł a moja kreatywność i logiczne myślenie z pewnością przydadzą się społeczeństwu? Nie był to zły pomysł jednak coś mi mówiło, że nie uda mi się przekonać konduktora o swojej wartości. Jestem dobra w działaniu, ale nie w komunikacji.

Konduktor wyłowił nas z tłumu i przywołał do siebie. Na pierwszy ogień poszła dziewczyna. Mężczyzna jednak obrzucił ją tylko wzrokiem i kazał wejść do środka. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie słyszałam z jej ust ani jednego dźwięku mimo, że wiele razem przeżyłyśmy. Nawet nie pisnęła ze strachu ani nie zakaszlała pod wpływem pyłu. Nic.Z pewnością była wyjątkowa.

Nadeszła moja kolej. Przypomniałam sobie wieżowiec i samoloty, uczucia jakie mi towarzyszyły gdy ratowałam siebie i dziewczynkę co rusz ocierając się o śmierć. Już wiedziałam, co mam powiedzieć.

- Potrafię przewidzieć niebezpieczeństwo i odpowiednio zareagować. Te samoloty. Byłam w samym centrum katastrofy a jednak stoję tu, cała i zdrowa. Perspektywa zagrożenia życia mnie nie paraliżuje, jestem gotowa ratować siebie i innych...

Mężczyzna obrzucił mnie wzrokiem i ogarnęło mnie przeczucie, że mi nie wierzy albo nie uważa moich talentów za istotne.

- Mam też talent do naprawiania różnych... - spróbowałam z innej strony. Moją wypowiedź przerwał jednak głos z wnętrza wagonu:

- Uratowała mnie.

W drzwiach stała dziewczyna. Konduktor obrzucił ją spojrzeniem a następnie, zachowując się tak jakby usłyszał rozkaz wskazał ręką bym udała się do pociągu a następnie, ignorując moją obecność zaczął przesłuchanie kolejnej osoby. 

Sen się zakończył.
Obudziłam się podekscytowana, jakbym naprawdę wywinęła się niebezpieczeństwu. Uwielbiam takie sny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz