piątek, 28 listopada 2014

Długi sen - Zombie apokalipsa.

We śnie szłam przez miasto z grupą ludzi. Okolica była opustoszała a wszędzie widoczny był gruz i kawałki szkła. Niedługo miał zapaść zmrok.

Byłam jedną z nielicznych osób które miały jakiekolwiek pojęcie co się dzieje - pracowałam jako badaczka w centrum eksperymentalnym gdy wirus na naszym oddziale wymknął się spod kontroli. Większość towarzyszącej mi grupy wiedziała tylko tyle, że na ich oczach spełnia się koszmar znany z horrorów - miasto zostało opanowane przez armię zombie które w każdej chwili mogły nas zaatakować. A niektórzy nie wiedzieli nawet tego - zdawali sobie jedynie sprawę z faktu, że miasto znajduje się w stanie wojny a napastnicy nie znają litości.

Dostrzegając przerażenie cywili uznałam, że warto przynajmniej stworzyć wrażenie, że mamy szansę się obronić - panika nie przyniosłaby nic dobrego. Zasugerowałam więc byśmy ukryli się w jednym z opuszczonych wieżowców, w mieszkaniu w którym jak wiedziałam znajduje się dość zaawansowany technicznie a tym samym nietypowy... teleskop. Skłamałam, że urządzenie jest bronią przygotowaną specjalnie na takie okazje.

Gdy dotarliśmy na miejsce skierowałam teleskop na okno, tak by "broń" automatycznie wypaliła w razie gdyby zombie próbowały się tamtędy dostać. Cywile uwierzyli. Atmosfera lęku lekko osłabła a w pewnej chwili nawet moi współpracownicy przestali siedzieć jak na szpilkach.

Nagle do drzwi ktoś zapukał i do mieszkania wtoczył się ranny dwudziestolatek. Zaśmiał się, że jakaś napalona dziewczyna go ugryzła i uciekła i spytał co tu robimy. Zerknęłam na korytarz i upewniwszy się, że wciąż jest bezpiecznie kazałam gościowi siedzieć cicho(by nie sprowadził na nas groźnej armii) i zajęłam się jego raną. Szybko odkryłam, że został zarażony i pozostało mu niewiele życia. Ukryłam jednak ten fakt przed resztą grupy, posyłając tylko porozumiewawcze spojrzenie współpracownikom którzy zrozumieli co mam zamiar zrobić choć nie wydawali się zadowoleni.Wiedzieli, że chcę dowiedzieć się o epidemii jak najwięcej by znaleźć rozwiązanie inne niż nawalankę.

Zapytałam chłopaka jak się czuje a on, wciąż w dobrym nastroju odparł, że jest głodny a gdy dałam mu trochę jedzenia ze swoich zapasów odparł, że smakuje jak papier. Wirus zaczynał działać. Nie byłam pewna jak długo chłopak będzie w stanie wytrwać ale nie dawałam mu więcej niż 4 dni zanim straci kontrolę i zacznie zabijać. A wtedy trzeba go będzie odstrzelić.

Mijały godziny (było tak jakby ktoś przewinął taśmę), nadszedł kolejny dzień. Szczęśliwie nasza kryjówka nie została odkryta.

Przez większość czasu obserwowałam chłopaka i sprawdzałam jego stan, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się o chorobie. W mieszkaniu była lodówka w której pozostało trochę, po części przeterminowanego już ale wciąż zdatnego do spożycia jedzenia. Dałam chłopakowi kilka rzeczy do spróbowania.Ten jadł chętnie ale wciąż twierdził, że jedzenie nie ma smaku a dodatkowo zamiast się nasycić robił się coraz bardziej głodny i słabł w oczach. Dobry nastrój go jednak nie opuszczał pomimo głodu i bólu.

Drugiego dnia stan chłopaka pogorszył się do tego stopnia, że postanowiłam podzielić się z nim informacją o moim planie. Przyznałam, że żyje wciąż tylko dlatego, że mam nadzieję na znalezienie sposobu na zatrzymanie albo przynajmniej złagodzenie choroby ale nie pozostało już wiele czasu i jeżeli nic nie wymyślę za maksymalnie 48h czeka go śmierć z rąk moich współtowarzyszy - wtedy bowiem "zacznie zarażać" jak to określiłam nie chcąc mówić wprost, że przemieni się w krwiożerczą bestię której ugryzienie jest zgubne w skutkach. Ku mojemu zaskoczeniu chłopak stwierdził, by zabić go już teraz. Moi towarzysze poruszyli się ale kazałam im zachować spokój i odparłam, że wciąż jest nadzieja.

Trzeciego dnia wciąż próbowałam podawać chłopakowi różne rzeczy, wierzyłam bowiem, że jeżeli w porę znajdę sposób na dostarczenie jego organizmowi energii będzie mógł on kontynuować istnienie bez konieczności atakowania ludzi. W kuchni znalazł się między innymi kawałek surowego mięsa które miało zostać upieczone. Zanim jednak tak się stało chłopak, z zażenowaniem stwierdził, że owo mięso smakowicie pachnie. Uśmiechnęłam się i zachęciłam go by je spróbował. Długo się wahał, znajdował różne wymówki zapytał nawet o zarazki. A ja odparłam - twój obecny stan jest gorszy niż jakakolwiek salmonella. Zdajesz sobie sprawę, że zostało ci mniej niż 24 godziny życia jeżeli czymś się nie pożywisz? Jeżeli surowe mięso pachnie dobrze być może to właśnie jest rozwiązanie. Chłopak zjadł kawałek.

Przez chwilę wydawało się, że sytuacja została opanowana. Od razu mogłam zauważyć, że mięso chłopakowi smakuje a jego organizm już zaczął pobierać potrzebne do życia składniki bo policzki chorego nabrały rumieńców. Odwróciłam się by wyjąc z lodówki kolejną porcję. Wówczas za sobą usłyszałam gwałtowny ruch i odwróciłam się. W samą porę by uniknąć ataku chłopaka. Otrzymałam tylko drobne zadrapanie w ramię a zombie z impetem uderzył w ścianę.

Hałas przyciągnął uwagę moich współpracowników. Przez chwilę gapili się na nas, najwyraźniej nie wiedząc co robić. "No dalej, na co czekacie? Zastrzelcie go." - rzuciłam, usuwając się z linii strzału i wysysając krew z otrzymanej rany. Chwilę później rozległy się strzały a chłopak padł martwy. Mężczyźni patrzyli na mnie z niepokojem ale przepłukałam usta wodą i opanowanym tonem wyjaśniłam, że nie jestem zakażona bo w porę oczyściłam ranę. 
A przynajmniej taką miałam nadzieję...

poniedziałek, 3 listopada 2014

Sen - Wieżowiec i samoloty

We śnie spotkałam się z kilkoma osobami w parku na Flagówce. Była wśród nich jakaś dziewczyna, nie jestem pewna jej wieku - z jednej strony była jeszcze dzieckiem ale z drugiej była pełnoprawną dorosłą. Pewnie 19latka o niskim wzroście (z 150cm) i długich, kręconych blond włosach.

Byłam po prostu częścią grupy, nie odzywając się ani nic nie robiąc, po prostu obserwując otoczenie. Wkrótce jednak sytuacja uległa zmianie. Na niebie pojawiło się mnóstwo niewielkich samolotów. Jeden z nich wykonał nad nami niebezpieczny manewr i już po chwili stało się dla mnie jasne, że pilot stracił kontrolę nad maszyną.A może skierował tak pojazd celowo? 

Chwyciłam rękę dziewczynki i odbiegłam wraz z nią z placu a chwilę później, tuż za naszymi plecami nastąpiła eksplozja gdy maszyna wbiła się w ziemię. Spojrzałam na krążące nad głową samoloty i dostrzegłam, że kolejny z nich szykuje się do wykonania podobnego manewru. 

Ponownie pociągnęłam dziewczynkę za sobą, tym razem biegnąc prosto do jednego z wieżowców. Uznałam bowiem, że grube mury uchronią nas przed "ostrzałem". Uderzenie jednak nie nastąpiło. Zaciekawiona wyjechałam windą na 10 piętro (już nie ciągnęłam dziewczynki ale ta i tak podążała za mną teraz krok w krok) i wyszłam na dach-balkon. 

Dostrzegłam samoloty krążące wokół wieżowca. Początkowo nic się nie działo ale gdy tylko dziewczynka wychyliła nos zza drzwi jeden z samolotów zmienił kurs kierując się prosto na nas. Wepchnęłam towarzyszkę z powrotem do środka. Samolot zawrócił i zniknął mi z oczu. 

Chwilę później rozległ się huk z przeciwnej strony budynku. Początkowo myślałam że znowu udało nam się uniknąć niebezpieczeństwa i wieżowiec faktycznie nas uchronił jak tarcza.Nagle jednak zdałam sobie sprawę z tego, że drapacz chmur zaczyna się chwiać. Wiedziałam co to oznacza.

Ponownie chwyciłam koleżankę za rękę i pobiegłam w kierunku ciągów komunikacyjnych. Rzuciłam wzrokiem na windę ale szybko zdecydowałam, że korzystanie z niej wiązałoby się ze zbyt dużym ryzykiem. Jazda zawieszonym na linie pudełkiem w kiwającym się coraz mocniej budynkiem nie mogło skończyć się dobrze. Wybrałam schody.

Biegłyśmy w dół ile sił w nogach. Na schody ze wszystkich stron wylęgali ludzie - trwała ewakuacja. Jednak - co już wtedy wydawało mi się dziwne - nie miałyśmy żadnego problemu z przedarciem się przez tłum. Biegłyśmy o wiele szybciej od nich i zawsze miałyśmy przed sobą dość miejsca by przeskoczyć kilka stopni czy korzystając z barierki i siły obrotowej pokonać półpiętro bez utraty szybkości. Było to swoją drogą całkiem przyjemne doświadczenie - czułam pęd zupełnie jak w rzeczywistości.

W pewnym momencie gdzieś blisko usłyszałyśmy kolejny huk. Nie przejęłam się tym jednak - teraz najważniejsze było by wydostać się z budynku nim ten się zawali. Udało się. Wkrótce wybiegłyśmy na świeże powietrze. 

Odwróciłam się by zerknąć na budynek. Na zachodniej ścianie widoczne były dwa ślady uderzenia, na wysokości 10 i 2 piętra. Oba samoloty wyraźnie wycelowane były w klatkę schodową jednak żaden nie trafił. Pociski ominęły cel o kilka metrów. Nagle dostrzegłam, że rozpad budynku się rozpoczyna - zawaliła się część 10 piętra a fala gruzu podążała w szybkim tempie w dół.

Mając przed oczami wspomnienie filmu dokumentalnego o World Trade Center zdałam sobie sprawę, że za chwilę cała okolica zostanie pochłonięta przez chmurę pyłu i gruzu. Zerwałam się by znaleźć schronienie. Nie było jednak czasu. Zdążyłam tylko czmychnąć za jakieś ogrodzenie i otoczyć dziewczynę ramionami by chociaż ją uchronić przed nadciągającymi odłamkami. Zdążyłam tylko krzyknąć by wstrzymała oddech. Następnie przed sobą dostrzegłam szarawą mgłę a później ciemność, gdy instynktownie zamknęłam oczy.

Cudem uniknęłam uderzających wszędzie wokół odłamków. Gdy chwilę później otworzyłam oczy wokół mnie unosił się pył. Kaszląc zasłoniłam nos i usta rękawem. Następnie oddaliłam się wraz z dziewczyną, chcąc jak najszybciej odetchnąć świeżym powietrzem.

Dotarłyśmy do okolicy mojego domu. Coś mi jednak mówiło, że nie mogę tam wrócić, okolica przestała być bezpieczna. Trwała wojna. Samoloty póki co zniknęły ale wiedziałam, że wkrótce pojawią się następne, gotowe rozwalić resztę budynków w poszukiwaniu towarzyszącej mi blondynki. Musiałam ją stamtąd zabrać.

Udałyśmy się na stację kolejową. Przejeżdżała tam cała masa pociągów - wszystkie jadące na wschód. 

- Nie zatrzymają się. - ktoś rzucił w naszą stronę, widząc, że spiesznym krokiem kierujemy się na peron.

Wydało mi się to dziwne ale szybko zauważyłam, zę faktycznie - choć pociągi przejeżdżają jeden za drugim wykorzystując wszystkie tory żaden się nie zatrzymuje by zabrać ludzi tłoczących się na peronach i w okolicy stacji. Nie znaczyło to jednak, że nie zamierzałam spróbować. Szczerze powiedziawszy dziwiłam się, że w obliczu takiego zagrożenia nikt jeszcze nie rzucił się na tory by zatrzymać któregoś z pociągów siłą. Mogło go to zabić ale istniała szansa, że maszynista się zatrzyma nie chcąc zabijać człowieka. Wierzyłam, że przy panującym wokół klimacie apokalipsy lada chwila ktoś zdecyduje się na taki desperacki krok.

Nagle jeden z pociągów zatrzymał się. Nikt nie musiał się poświęcać - maszyna zwyczajnie zwolniła i stanęła przy peronie a drzwi otworzyły się. Wysiadł konduktor i zaczął wybierać z tłumu pojedyncze osoby i pytać je dlaczego uważają, że powinny przeżyć. Byłam świadkiem jak jedna dziewczyna tłumaczy, że jest charyzmatyczna, komunikatywna i z pewnością będzie w stanie podnieść resztę społeczeństwa na duchu. 

Zaczęłam się martwić o własne argumenty. Co powinnam powiedzieć? Że mam techniczny umysł a moja kreatywność i logiczne myślenie z pewnością przydadzą się społeczeństwu? Nie był to zły pomysł jednak coś mi mówiło, że nie uda mi się przekonać konduktora o swojej wartości. Jestem dobra w działaniu, ale nie w komunikacji.

Konduktor wyłowił nas z tłumu i przywołał do siebie. Na pierwszy ogień poszła dziewczyna. Mężczyzna jednak obrzucił ją tylko wzrokiem i kazał wejść do środka. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie słyszałam z jej ust ani jednego dźwięku mimo, że wiele razem przeżyłyśmy. Nawet nie pisnęła ze strachu ani nie zakaszlała pod wpływem pyłu. Nic.Z pewnością była wyjątkowa.

Nadeszła moja kolej. Przypomniałam sobie wieżowiec i samoloty, uczucia jakie mi towarzyszyły gdy ratowałam siebie i dziewczynkę co rusz ocierając się o śmierć. Już wiedziałam, co mam powiedzieć.

- Potrafię przewidzieć niebezpieczeństwo i odpowiednio zareagować. Te samoloty. Byłam w samym centrum katastrofy a jednak stoję tu, cała i zdrowa. Perspektywa zagrożenia życia mnie nie paraliżuje, jestem gotowa ratować siebie i innych...

Mężczyzna obrzucił mnie wzrokiem i ogarnęło mnie przeczucie, że mi nie wierzy albo nie uważa moich talentów za istotne.

- Mam też talent do naprawiania różnych... - spróbowałam z innej strony. Moją wypowiedź przerwał jednak głos z wnętrza wagonu:

- Uratowała mnie.

W drzwiach stała dziewczyna. Konduktor obrzucił ją spojrzeniem a następnie, zachowując się tak jakby usłyszał rozkaz wskazał ręką bym udała się do pociągu a następnie, ignorując moją obecność zaczął przesłuchanie kolejnej osoby. 

Sen się zakończył.
Obudziłam się podekscytowana, jakbym naprawdę wywinęła się niebezpieczeństwu. Uwielbiam takie sny.


poniedziałek, 6 października 2014

Sen - Inwazja pająków.

Śniło mi się, że jestem w swoim domu. Jest noc ale z jakiegoś powodu nie mogę spać, muszę coś sprawdzić. 

Wchodzę do jednego z pokoi, świecę światło i zauważam na środku podłogi jakieś pudło. Podchodzę do niego. Nagle, wieko samo z siebie otwiera się a w powietrze wyskakuje chmura maleńkich, czarnych punkcików. Z przerażeniem zdaję sobie sprawę, że są to pająki. I to nie byle jakie. Fałszywe wspomnienie (lub przebłysk zapomnianego snu) mówi mi, że nie są to zwykłe pająki lecz takie które rodzą się nie na zasadach genetyki ale jako identyczne kopie swojego pierwszego przodka. Który nie powstał na zasadzie ewolucji tylko w jakiś sposób pojawił się znikąd ledwie kilka dni wcześniej.

Ale pomijając szczegóły techniczne: Otacza mnie chmura czarnych pająków a ze wszystkich kątów pomieszczenia zmierzają w moim kierunku kolejne. Jestem przerażona. Nie tylko samym faktem, że łazi po mnie chmara insektów (mam arachnofobię) ale również ich ilością. W ciągu kilku dni z jednego pająka zrobiło się ich tysiące! Jak tak dalej pójdzie cały świat zostanie opanowany przez plagę czarnych kilkumilimetrowych najeźdźców.

Pająki łażą po mnie a ja nie mogę się poruszyć z przerażenia. Wydaje mi się że wszystko jest stracone. Lecz nagle... zdaję sobie sprawę, że jestem bohaterką mojego fan-fiction (klik) a moja moc z pewnością zadziała na otaczające pająki. Pozwalam więc by pomieszczenie na chwilę wypełnił czarny płomień. 

Zadziałało. Wszystkie pająki zamieniły się w popiół, moją uwagę na moment skupia cienka linia zwęglonych ciałek prowadząca z kontaktu elektrycznego. Wygląda to jak linia prochu jaką nieraz podpalają na filmach.  

W końcu opuszczam pomieszczenie i idę przeszukać dom. W innym pokoju znajduję kolejne pudło z którego ponownie wyskakują na mnie pająki. Tym razem płomień nie działa na wszystkie - straciłam zbyt dużo energii w poprzednim ataku. Ale już się nie boję. Wiem, że dysponuję skuteczną bronią i gdy tylko zregeneruję siły wytępię insekty co do jednego.

Pająki które przeżyły mój osłabiony atak chowają się do jakichś kolorowych palików rozrzuconych po podłodze. Bez cienia strachu podchodzę tam i zbieram zabawki a następnie wrzucam je do pustego teraz pudła i szczelnie zamykam wieko. Pająki poczekają tam sobie aż będę w stanie je zniszczyć.

Bardzo podnoszący na duchu sen. Uwielbiam odzyskiwać kontrolę nad sytuacją podczas koszmarów. :)

środa, 13 sierpnia 2014

Sen - Trucizna.

Koniec obijania.
Wiem, że długo nie opisywałam snów i przyznaję bez bicia, że wynikało to w dużej mierze z lenistwa (nadmiaru innych zajęć też - ale inne zajęcia były nie tyle ważniejsze co bardziej zajmujące więc gdyby mi zależało mogłabym znaleźć chwilkę).
W każdym razie - wróciłam. I oto dzisiejszy sen:

Byłam w Chrzanowie w pobliżu bloku, gdzie mieszkała kiedyś moja babcia i z zaskoczeniem odkryłam, że niedługo z przestrzeni pomiędzy blokami ma wystartować samolot. Zaciekawiona udałam się na miejsce i zaczęłam obserwować przygotowania. A, że szybko znudziło mi się sterczenie jak kołek na środku chodnika postanowiłam wsiąść do maszyny i zobaczyć jak to wygląda od środka.

Był to samolot wojskowy. W środku czekali już żołnierze gotowi do odlotu. Młodzi ludzie, mężczyźni i kobiety w moim wielu. Usiadłam z tyłu przysłuchując się rozkazom oficera i nie wyróżniając się niczym poza strojem.

Okazało się, że przygotowania nie polegają jedynie na odpowiednim ustawieniu maszyny ale również przeszkoleniu i sprawdzeniu umiejętności młodzieży. Obserwowałam więc jak żołnierze kolejno podchodzą do jakiegoś stolika, piją któryś z postawionych tam płynów i przepijają zawartością menzurki która na tą okazję zostaje wypełniona błękitną, przeźroczystą cieczą.

Nagle ktoś podaje mi menzurkę a oficer przekazuje mi gestem, że teraz moja kolej.

- Ale ja... byłam tylko ciekawa co tu się dzieje. Nie jestem żołnierzem... - próbowałam wytłumaczyć.   
- Wiem o tym. Wśród cywili również zdarzają się odważni ludzie a ty mi na taką wyglądasz. Warto sprawdzić jak sobie poradzisz z naszym testem. Nie martw się, krzywda ci się nie stanie.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć. - mruknęłam, zerkając na menzurkę. Była poważnie wyszczerbiona, wręcz rozbita. Nie było możliwości żebym się nie skaleczyła pijąc z niej.

Oficer zabrał ode mnie menzurkę i napełnił ją cieczą.

- Nie wypiję tego. Menzurka jest rozbita. - stwierdziłam.

Oficer popatrzył na menzurkę, mruknął "Rzeczywiście" a następnie wziął inną i przelał do niej zawartość roztrzaskanej menzurki.Wraz z płynem do środka dostał się kawałek szkła.

- Chyba pan żartuje... - mruknęłam, patrząc na szkiełko.

W końcu dostałam zupełnie nową menzurkę i udałam się do stolika. Ledwie tam dotarłam zaczęłam pluć sobie w brodę, że nie zwróciłam wcześniej uwagi co piją żołnierze. Do wyboru było kilka płynów ale żaden nie był normalnym napojem. Były tam perfumy, płyny do naczyń i szampony. Na środku stał kubek i butelka wody mineralnej ale ta miała służyć jedynie do rozcieńczenia wybranego "napoju".

Wiedziałam, że to głupota ale chciałam się sprawdzić i wierzyłam, że nie daliby żołnierzom do picia czegoś co by ich zabiło toteż postanowiłam mimo wszystko kontynuować zadanie. Wybrałam płyn który wydawał mi się najbardziej zbliżony do normalnego pożywienia (szampon "z mlekiem i miodem") i wymieszałam jego niewielką ilość z mineralną.

Za sobą usłyszałam szepty. Ktoś włączył kamerę. Coś mi mówiło, że popełniłam błąd - byłam pierwszą osobą która wybrała taki napój i miałam stać się królikiem doświadczalnym.Ale nie miałam zamiaru się wycofać. Dla dobra nauki!

Zaczerpnęłam łyk mieszanki.Miała ostry smak podobny do alkoholu i wywoływała drętwienie ust jak znieczulenie u dentysty. Uśmiechnęłam się i powoli wypiłam resztę, przystając przy każdym łyku. Następnie uśmiechnęłam się do żołnierzy i powoli sięgnęłam po menzurkę w celu przepicia trucizny. Nagle jednak cała szyja zaczęła mi drętwieć a sen zmienił się jak pod wpływem halucynacji.

Przestraszyłam się a lęk był na tyle silny, że wywołał obudzenie. Od razu zorientowałam się skąd drętwienie szyji - leżałam na brzuchu, z głową niewygodnie opartą o poduszkę. 

środa, 4 czerwca 2014

Sen - Ciąża

Śniło mi się, że jestem w ciąży i mam termin porodu na 27 czerwca. Widziałam swój brzuch. Był mały biorąc pod uwagę, że do rozwiązania zostało tak mało czasu. Rosnące we mnie dziecko było również bardzo spokojne -ani razu nie poczułam kopnięcia ani nic w tym rodzaju. Moje życie toczyło się jak zawsze.

Wreszcie nadszedł dzień porodu. Wszystko przebiegło tak sprawnie, że nawet nie pamiętam co się działo - w jednej chwili kładłam się na szpitalnym łóżku a w kolejnej już leżało koło mnie zdrowe niemowlę o ciemnym kolorze skóry (mulat). Chłopczyk był maleńki i bardzo cichy. Wcale nie płakał i coś mi mówiło, że moje życie nie zmieni się w związku z jego przyjściem na świat. Nie będzie nocnych pobudek itd.

Pozostał problem z dokumentami i wyjaśnieniem całej sprawy znajomym i rodzinie. Mój brzuch był tak mały, że nikt nie zauważył ciąży a nie mam chłopaka który mógłby być ewentualnym ojcem. Nie było też w moim życiu niejednoznacznych sytuacji które ciążą mogłyby zaskutkować. Więc skąd to dziecko? Niepokalane poczęcie czy jak? :D

W końcu głowiąc się na wpół świadomie edytowałam sen. Przeniosłam się w przyszłość (do wieku 32 lat) i postanowiłam to wytłumaczyć wszystko tykającym zegarem biologicznym i zapłodnieniem in vitro od nieznanego dawcy. Mogłam pójść dalej i stworzyć sobie chłopaka ale zabrakło mi kreatywności.

Po obudzeniu dobrą chwilę zajęło mi przeanalizowanie snu bo był ewidentnie symboliczny. Ale chyba wykombinowałam. Prawdopodobnie do 27 czerwca (muszę się upewnić, datę widziałam tylko raz i wyleciała mi z pamięci - ale jak wiadomo podświadomość zapamiętuje więcej niż świadomość) mam oddać pewien projekt w szkole a póki co znajduje się on w powijakach. Ponieważ senna ciąża często symbolizuje niedokończony projekt myślę, że to właściwa interpretacja.

piątek, 30 maja 2014

Sen - Przypadkowy kontrakt

We śnie pojechałam z rodzicami na wakacje nad morze. Miejscowość przypominała Łebę ale podświadomość mocno ją zmodyfikowała - zamiast portu była rzeka.

Wynajęliśmy pokój w bloku w mniej uczęszczanej części miasta - z zachodniej strony rzeki. Nie podobała mi się ta okolica. Do morza szło się dość długo przez las a rzeka sprawiała, że morze było w tym miejscu dość niebezpieczne i brudne. Mimo to postanowiłam nie narzekać i wybrałam się na spacer wzdłuż rzeki.

Stanęłam na niebieskim moście i przez dłuższą chwilę przyglądałam się płynącej wodzie. Była dość czysta ale było jej zaskakująco dużo, ciężko było mi określić głębokość rzeki. Wiedziałam jedynie, że nieco dalej, na zakręcie gdzie woda znacząco przyspieszała musi znajdować się głębszy odcinek ale w tym miejscu dno było dość stabilne.

Poszłam dalej, ścieżką prowadzącą w stronę morza. W pewnym momencie zobaczyłam na rzece coś w rodzaju tamy. Jakaś dziewczyna próbowała przedostać się przy jej pomocy na drugi brzeg ale straciła równowagę i wpadła do wody. Rozejrzałam się po okolicy. Woda w tym miejscu była dość spokojna ale przyspieszała na fragmencie gdzie dziewczyna chwyciła się jakiejś gałęzi. Nie miała szans sama pokonać nurtu. Co więcej, nisko nad powierzchnią wody zwisały kable wysokiego napięcia. Nie dużo dzieliło ją od tragedii. Wystarczyło żeby ich dotknęła albo nastąpiło jakieś przepięcie.

Wyciągnęłam z kieszeni telefon, położyłam go na brzegu by nie zamókł i weszłam do rzeki, brodząc w stronę dziewczyny. Tak jak się spodziewałam bez większego problemu byłam w stanie pokonać nurt a dno zdawało się być dość stabilne. W końcu byłam na tyle blisko, że wystarczyło wyciągnięcie ręki i dziewczyna znalazła się wraz ze mną na mieliźnie. Wspólnie wróciłyśmy ścieżką w stronę mostu.

Już przechodziłyśmy na drugą stronę gdy nagle dziewczyna zniknęła a na końcu mostu pojawiły się drzwi pilnowane przez jakiegoś strażnika. Przeszłam przez nie a stróż pogratulował mi złapanej duszy. No i sobie przypomniałam. Byłam demonem a dziewczyna, za cenę uratowania życia nieświadomie sprzedała mi duszę z czego nie zdawałam sobie sprawy ani ja ani ona. Wzruszyłam ramionami i przekroczyłam bramę. Za drzwiami znajdowały się schody.

W pomieszczeniu na górze znalazłam dziewczynę. Była cała i zdrowa ale najwyraźniej mocno zdezorientowana. Gdy weszłam oświadczyła "Gdybym wiedziała, że tak będzie wolałabym zginąć." a ja się rozzłościłam. Nie podpisywałyśmy żadnego kontraktu a ja, uratowałam jej życie z własnej woli nie oczekując niczego w zamian więc dlaczego musiała płacić taką cenę? To było niesprawiedliwe!

Kazałam jej opuścić budynek i oświadczyłam, że nie musi się przejmować kontraktem bo nie wykorzystam jej duszy w żaden sposób. Oczywiście, nie było to zależne ode mnie ale miałam zamiar jakoś ocalić ją od spędzenia wieczności w piekle. Choć w tamtej chwili nie miałam żadnego pomysłu jak to zrobić.

niedziela, 25 maja 2014

Sen - Judo

<ziew>

Ze względu na weekendową szkołę (zajęcia od 7:40) i imprezę jaką ciocia urządziła wczoraj wieczorem (siedziałam z nimi do północy, ale przez hałas nie mogłam zasnąć do 2giej) szczerze dziwię się, że udało mi się zapamiętać sen z dzisiejszej nocy. A jednak!


We śnie znajdowałam się w mojej starej szkole - gimnazjum jeszcze.Miałam je jedynie odwiedzić wraz z kuzynem (był na imprezie) ale okazało się, że wprowadzono całkiem interesujące lekcje samoobrony - judo.

Postanowiliśmy dołączyć do zajęć. Mieliśmy określić naszą pozycję w grupie poprzez walkę z losowo wybranymi osobami. Najpierw kazano mi walczyć z kuzynem. Pokonałam go bez większego trudu, wkrótce wylądował na materacu przygwożdżony do podłogi. Z drugim przeciwnikiem również poradziłam sobie zaskakująco szybko. Tak szybko, że nawet nie pamiętam kim był i jak przebiegała walka. Trzeci pojedynek okazał się jednak większym wyzwaniem.

Z tłumu uczniów wyłonił się wyglądający dość niepozornie chłopak. Pomyślałam, że łatwo go rozgromię jednak w tłumie usłyszałam szepty: "Tylko nie on.", "Jest za dobry", "On nie gra fer.", "Biedna nie wie co ją czeka.", "Znowu użyje swojej sztuczki z lewitacją" i zrozumiałam. Najwidoczniej chłopak nie był zwykłym człowiekiem i dysponował umiejętnością lewitacji. Sufit w sali był wystarczająco wysoki, by chłopak mógł unosić się poza zasięgiem osoby stojącej na podłodze i byłam pewna, że atakował z góry w momencie gdy przeciwnik najmniej się tego spodziewał.

Uśmiechnęłam się. Nie ze mną te numery. Pewnym krokiem ruszyłam na leżącą na środku sali matę i usiadłam na niej po turecku, zamykając oczy. Nie wiedziałam ile będę potrzebować energii więc postanowiłam wykorzystać te kilka sekund przed walką by się doładować. Przy odpowiedniej koncentracji ja również mogłam latać. Wiedziałam o tym.

Nagle usłyszałam szybkie kroki zmierzające w moją stronę. Walka się zaczęła a chłopak najwyraźniej - widząc, że mam zamknięte oczy i wydaję się bezbronna - postanowił zakończyć sprawę szybko, bez wykorzystywania sztuczek. Byłam trochę zwiedziona. Mógł wykorzystać wolną chwilę na uzupełnienie własnej energii. Stracił w moich oczach próbując tak tchórzliwego manewru jak wykorzystanie medytacji przeciwnika na swoją korzyść.

W momencie gdy chłopak był już blisko wyciągnęłam gwałtownie dłoń i złapałam go za dłoń która miała właśnie trafić w tył mojej głowy. Następnie wstałam gwałtownie i zanim chłopak zdążył się zorientować już trzymałam obie jego dłonie wykręcone w taki sposób, że nie był w stanie się poruszyć. Łatwe zwycięstwo. Szkoda, liczyłam na lepszą walkę.



Wybudziłam się ze snu gwałtownie, obudzona przez promienie Słońca. Myśląc, że zaspałam do szkoły zerwałam się na równe nogi i zerknęłam przez okno. Rozświetlająca pomieszczenie dzienna gwiazda przenikała przez cienką warstwę chmur a wyraźnie widoczny kontur okrągłej tarczy znajdował się bardzo nisko nad horyzontem. Zerknęłam na zegarek. Była 6:08. Budzik miał zadzwonić za pół godziny. Uspokojona, zadowolona i z jakiegoś powodu wcale nie senna położyłam się by wykorzystać czas pozostały mi na sen. Nie udało mi się już zasnąć głęboko ani powrócić do świata snów - zamiast tego tylko drzemałam, co 5 minut zerkając na zegar i nie mogąc uwierzyć, że mimo przespania około 4h (i 5h poprzedniej nocy) czuję się taka rześka.