piątek, 28 listopada 2014

Długi sen - Zombie apokalipsa.

We śnie szłam przez miasto z grupą ludzi. Okolica była opustoszała a wszędzie widoczny był gruz i kawałki szkła. Niedługo miał zapaść zmrok.

Byłam jedną z nielicznych osób które miały jakiekolwiek pojęcie co się dzieje - pracowałam jako badaczka w centrum eksperymentalnym gdy wirus na naszym oddziale wymknął się spod kontroli. Większość towarzyszącej mi grupy wiedziała tylko tyle, że na ich oczach spełnia się koszmar znany z horrorów - miasto zostało opanowane przez armię zombie które w każdej chwili mogły nas zaatakować. A niektórzy nie wiedzieli nawet tego - zdawali sobie jedynie sprawę z faktu, że miasto znajduje się w stanie wojny a napastnicy nie znają litości.

Dostrzegając przerażenie cywili uznałam, że warto przynajmniej stworzyć wrażenie, że mamy szansę się obronić - panika nie przyniosłaby nic dobrego. Zasugerowałam więc byśmy ukryli się w jednym z opuszczonych wieżowców, w mieszkaniu w którym jak wiedziałam znajduje się dość zaawansowany technicznie a tym samym nietypowy... teleskop. Skłamałam, że urządzenie jest bronią przygotowaną specjalnie na takie okazje.

Gdy dotarliśmy na miejsce skierowałam teleskop na okno, tak by "broń" automatycznie wypaliła w razie gdyby zombie próbowały się tamtędy dostać. Cywile uwierzyli. Atmosfera lęku lekko osłabła a w pewnej chwili nawet moi współpracownicy przestali siedzieć jak na szpilkach.

Nagle do drzwi ktoś zapukał i do mieszkania wtoczył się ranny dwudziestolatek. Zaśmiał się, że jakaś napalona dziewczyna go ugryzła i uciekła i spytał co tu robimy. Zerknęłam na korytarz i upewniwszy się, że wciąż jest bezpiecznie kazałam gościowi siedzieć cicho(by nie sprowadził na nas groźnej armii) i zajęłam się jego raną. Szybko odkryłam, że został zarażony i pozostało mu niewiele życia. Ukryłam jednak ten fakt przed resztą grupy, posyłając tylko porozumiewawcze spojrzenie współpracownikom którzy zrozumieli co mam zamiar zrobić choć nie wydawali się zadowoleni.Wiedzieli, że chcę dowiedzieć się o epidemii jak najwięcej by znaleźć rozwiązanie inne niż nawalankę.

Zapytałam chłopaka jak się czuje a on, wciąż w dobrym nastroju odparł, że jest głodny a gdy dałam mu trochę jedzenia ze swoich zapasów odparł, że smakuje jak papier. Wirus zaczynał działać. Nie byłam pewna jak długo chłopak będzie w stanie wytrwać ale nie dawałam mu więcej niż 4 dni zanim straci kontrolę i zacznie zabijać. A wtedy trzeba go będzie odstrzelić.

Mijały godziny (było tak jakby ktoś przewinął taśmę), nadszedł kolejny dzień. Szczęśliwie nasza kryjówka nie została odkryta.

Przez większość czasu obserwowałam chłopaka i sprawdzałam jego stan, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się o chorobie. W mieszkaniu była lodówka w której pozostało trochę, po części przeterminowanego już ale wciąż zdatnego do spożycia jedzenia. Dałam chłopakowi kilka rzeczy do spróbowania.Ten jadł chętnie ale wciąż twierdził, że jedzenie nie ma smaku a dodatkowo zamiast się nasycić robił się coraz bardziej głodny i słabł w oczach. Dobry nastrój go jednak nie opuszczał pomimo głodu i bólu.

Drugiego dnia stan chłopaka pogorszył się do tego stopnia, że postanowiłam podzielić się z nim informacją o moim planie. Przyznałam, że żyje wciąż tylko dlatego, że mam nadzieję na znalezienie sposobu na zatrzymanie albo przynajmniej złagodzenie choroby ale nie pozostało już wiele czasu i jeżeli nic nie wymyślę za maksymalnie 48h czeka go śmierć z rąk moich współtowarzyszy - wtedy bowiem "zacznie zarażać" jak to określiłam nie chcąc mówić wprost, że przemieni się w krwiożerczą bestię której ugryzienie jest zgubne w skutkach. Ku mojemu zaskoczeniu chłopak stwierdził, by zabić go już teraz. Moi towarzysze poruszyli się ale kazałam im zachować spokój i odparłam, że wciąż jest nadzieja.

Trzeciego dnia wciąż próbowałam podawać chłopakowi różne rzeczy, wierzyłam bowiem, że jeżeli w porę znajdę sposób na dostarczenie jego organizmowi energii będzie mógł on kontynuować istnienie bez konieczności atakowania ludzi. W kuchni znalazł się między innymi kawałek surowego mięsa które miało zostać upieczone. Zanim jednak tak się stało chłopak, z zażenowaniem stwierdził, że owo mięso smakowicie pachnie. Uśmiechnęłam się i zachęciłam go by je spróbował. Długo się wahał, znajdował różne wymówki zapytał nawet o zarazki. A ja odparłam - twój obecny stan jest gorszy niż jakakolwiek salmonella. Zdajesz sobie sprawę, że zostało ci mniej niż 24 godziny życia jeżeli czymś się nie pożywisz? Jeżeli surowe mięso pachnie dobrze być może to właśnie jest rozwiązanie. Chłopak zjadł kawałek.

Przez chwilę wydawało się, że sytuacja została opanowana. Od razu mogłam zauważyć, że mięso chłopakowi smakuje a jego organizm już zaczął pobierać potrzebne do życia składniki bo policzki chorego nabrały rumieńców. Odwróciłam się by wyjąc z lodówki kolejną porcję. Wówczas za sobą usłyszałam gwałtowny ruch i odwróciłam się. W samą porę by uniknąć ataku chłopaka. Otrzymałam tylko drobne zadrapanie w ramię a zombie z impetem uderzył w ścianę.

Hałas przyciągnął uwagę moich współpracowników. Przez chwilę gapili się na nas, najwyraźniej nie wiedząc co robić. "No dalej, na co czekacie? Zastrzelcie go." - rzuciłam, usuwając się z linii strzału i wysysając krew z otrzymanej rany. Chwilę później rozległy się strzały a chłopak padł martwy. Mężczyźni patrzyli na mnie z niepokojem ale przepłukałam usta wodą i opanowanym tonem wyjaśniłam, że nie jestem zakażona bo w porę oczyściłam ranę. 
A przynajmniej taką miałam nadzieję...

poniedziałek, 3 listopada 2014

Sen - Wieżowiec i samoloty

We śnie spotkałam się z kilkoma osobami w parku na Flagówce. Była wśród nich jakaś dziewczyna, nie jestem pewna jej wieku - z jednej strony była jeszcze dzieckiem ale z drugiej była pełnoprawną dorosłą. Pewnie 19latka o niskim wzroście (z 150cm) i długich, kręconych blond włosach.

Byłam po prostu częścią grupy, nie odzywając się ani nic nie robiąc, po prostu obserwując otoczenie. Wkrótce jednak sytuacja uległa zmianie. Na niebie pojawiło się mnóstwo niewielkich samolotów. Jeden z nich wykonał nad nami niebezpieczny manewr i już po chwili stało się dla mnie jasne, że pilot stracił kontrolę nad maszyną.A może skierował tak pojazd celowo? 

Chwyciłam rękę dziewczynki i odbiegłam wraz z nią z placu a chwilę później, tuż za naszymi plecami nastąpiła eksplozja gdy maszyna wbiła się w ziemię. Spojrzałam na krążące nad głową samoloty i dostrzegłam, że kolejny z nich szykuje się do wykonania podobnego manewru. 

Ponownie pociągnęłam dziewczynkę za sobą, tym razem biegnąc prosto do jednego z wieżowców. Uznałam bowiem, że grube mury uchronią nas przed "ostrzałem". Uderzenie jednak nie nastąpiło. Zaciekawiona wyjechałam windą na 10 piętro (już nie ciągnęłam dziewczynki ale ta i tak podążała za mną teraz krok w krok) i wyszłam na dach-balkon. 

Dostrzegłam samoloty krążące wokół wieżowca. Początkowo nic się nie działo ale gdy tylko dziewczynka wychyliła nos zza drzwi jeden z samolotów zmienił kurs kierując się prosto na nas. Wepchnęłam towarzyszkę z powrotem do środka. Samolot zawrócił i zniknął mi z oczu. 

Chwilę później rozległ się huk z przeciwnej strony budynku. Początkowo myślałam że znowu udało nam się uniknąć niebezpieczeństwa i wieżowiec faktycznie nas uchronił jak tarcza.Nagle jednak zdałam sobie sprawę z tego, że drapacz chmur zaczyna się chwiać. Wiedziałam co to oznacza.

Ponownie chwyciłam koleżankę za rękę i pobiegłam w kierunku ciągów komunikacyjnych. Rzuciłam wzrokiem na windę ale szybko zdecydowałam, że korzystanie z niej wiązałoby się ze zbyt dużym ryzykiem. Jazda zawieszonym na linie pudełkiem w kiwającym się coraz mocniej budynkiem nie mogło skończyć się dobrze. Wybrałam schody.

Biegłyśmy w dół ile sił w nogach. Na schody ze wszystkich stron wylęgali ludzie - trwała ewakuacja. Jednak - co już wtedy wydawało mi się dziwne - nie miałyśmy żadnego problemu z przedarciem się przez tłum. Biegłyśmy o wiele szybciej od nich i zawsze miałyśmy przed sobą dość miejsca by przeskoczyć kilka stopni czy korzystając z barierki i siły obrotowej pokonać półpiętro bez utraty szybkości. Było to swoją drogą całkiem przyjemne doświadczenie - czułam pęd zupełnie jak w rzeczywistości.

W pewnym momencie gdzieś blisko usłyszałyśmy kolejny huk. Nie przejęłam się tym jednak - teraz najważniejsze było by wydostać się z budynku nim ten się zawali. Udało się. Wkrótce wybiegłyśmy na świeże powietrze. 

Odwróciłam się by zerknąć na budynek. Na zachodniej ścianie widoczne były dwa ślady uderzenia, na wysokości 10 i 2 piętra. Oba samoloty wyraźnie wycelowane były w klatkę schodową jednak żaden nie trafił. Pociski ominęły cel o kilka metrów. Nagle dostrzegłam, że rozpad budynku się rozpoczyna - zawaliła się część 10 piętra a fala gruzu podążała w szybkim tempie w dół.

Mając przed oczami wspomnienie filmu dokumentalnego o World Trade Center zdałam sobie sprawę, że za chwilę cała okolica zostanie pochłonięta przez chmurę pyłu i gruzu. Zerwałam się by znaleźć schronienie. Nie było jednak czasu. Zdążyłam tylko czmychnąć za jakieś ogrodzenie i otoczyć dziewczynę ramionami by chociaż ją uchronić przed nadciągającymi odłamkami. Zdążyłam tylko krzyknąć by wstrzymała oddech. Następnie przed sobą dostrzegłam szarawą mgłę a później ciemność, gdy instynktownie zamknęłam oczy.

Cudem uniknęłam uderzających wszędzie wokół odłamków. Gdy chwilę później otworzyłam oczy wokół mnie unosił się pył. Kaszląc zasłoniłam nos i usta rękawem. Następnie oddaliłam się wraz z dziewczyną, chcąc jak najszybciej odetchnąć świeżym powietrzem.

Dotarłyśmy do okolicy mojego domu. Coś mi jednak mówiło, że nie mogę tam wrócić, okolica przestała być bezpieczna. Trwała wojna. Samoloty póki co zniknęły ale wiedziałam, że wkrótce pojawią się następne, gotowe rozwalić resztę budynków w poszukiwaniu towarzyszącej mi blondynki. Musiałam ją stamtąd zabrać.

Udałyśmy się na stację kolejową. Przejeżdżała tam cała masa pociągów - wszystkie jadące na wschód. 

- Nie zatrzymają się. - ktoś rzucił w naszą stronę, widząc, że spiesznym krokiem kierujemy się na peron.

Wydało mi się to dziwne ale szybko zauważyłam, zę faktycznie - choć pociągi przejeżdżają jeden za drugim wykorzystując wszystkie tory żaden się nie zatrzymuje by zabrać ludzi tłoczących się na peronach i w okolicy stacji. Nie znaczyło to jednak, że nie zamierzałam spróbować. Szczerze powiedziawszy dziwiłam się, że w obliczu takiego zagrożenia nikt jeszcze nie rzucił się na tory by zatrzymać któregoś z pociągów siłą. Mogło go to zabić ale istniała szansa, że maszynista się zatrzyma nie chcąc zabijać człowieka. Wierzyłam, że przy panującym wokół klimacie apokalipsy lada chwila ktoś zdecyduje się na taki desperacki krok.

Nagle jeden z pociągów zatrzymał się. Nikt nie musiał się poświęcać - maszyna zwyczajnie zwolniła i stanęła przy peronie a drzwi otworzyły się. Wysiadł konduktor i zaczął wybierać z tłumu pojedyncze osoby i pytać je dlaczego uważają, że powinny przeżyć. Byłam świadkiem jak jedna dziewczyna tłumaczy, że jest charyzmatyczna, komunikatywna i z pewnością będzie w stanie podnieść resztę społeczeństwa na duchu. 

Zaczęłam się martwić o własne argumenty. Co powinnam powiedzieć? Że mam techniczny umysł a moja kreatywność i logiczne myślenie z pewnością przydadzą się społeczeństwu? Nie był to zły pomysł jednak coś mi mówiło, że nie uda mi się przekonać konduktora o swojej wartości. Jestem dobra w działaniu, ale nie w komunikacji.

Konduktor wyłowił nas z tłumu i przywołał do siebie. Na pierwszy ogień poszła dziewczyna. Mężczyzna jednak obrzucił ją tylko wzrokiem i kazał wejść do środka. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie słyszałam z jej ust ani jednego dźwięku mimo, że wiele razem przeżyłyśmy. Nawet nie pisnęła ze strachu ani nie zakaszlała pod wpływem pyłu. Nic.Z pewnością była wyjątkowa.

Nadeszła moja kolej. Przypomniałam sobie wieżowiec i samoloty, uczucia jakie mi towarzyszyły gdy ratowałam siebie i dziewczynkę co rusz ocierając się o śmierć. Już wiedziałam, co mam powiedzieć.

- Potrafię przewidzieć niebezpieczeństwo i odpowiednio zareagować. Te samoloty. Byłam w samym centrum katastrofy a jednak stoję tu, cała i zdrowa. Perspektywa zagrożenia życia mnie nie paraliżuje, jestem gotowa ratować siebie i innych...

Mężczyzna obrzucił mnie wzrokiem i ogarnęło mnie przeczucie, że mi nie wierzy albo nie uważa moich talentów za istotne.

- Mam też talent do naprawiania różnych... - spróbowałam z innej strony. Moją wypowiedź przerwał jednak głos z wnętrza wagonu:

- Uratowała mnie.

W drzwiach stała dziewczyna. Konduktor obrzucił ją spojrzeniem a następnie, zachowując się tak jakby usłyszał rozkaz wskazał ręką bym udała się do pociągu a następnie, ignorując moją obecność zaczął przesłuchanie kolejnej osoby. 

Sen się zakończył.
Obudziłam się podekscytowana, jakbym naprawdę wywinęła się niebezpieczeństwu. Uwielbiam takie sny.