Sen mogłabym określić jako kontrolowany - nie miałam świadomości snu ale moje senne możliwości sytuowały mnie w o wiele lepszej sytuacji niż resztę postaci a rzeczywistość bardzo często dostosowywała się do moich myśli. Byłam demonem dysponującym nadludzkimi mocami i wiedziałam jak zrobić z nich użytek choć traktowałam je raczej jako wyjście bezpieczeństwa niż coś czym warto szastać na każdej okazji.
Rezydowałam u jakiejś starszej kobiety, tam też poznałam jej wnuczkę i zaprzyjaźniłam się z nią. Choć cała nasza trójka starała się stwarzać pozory normalności wiedziałam, że tak jak ja jestem demonem tak one również nie są do końca ludźmi. Nie poruszałam jednak tego tematu i oficjalnie ja nie wiedziałam nic o ich niezwykłości a one nie wiedziały o mojej. Wciąż nie mam pojęcia czym dokładne były, może wiedźmami? One też jedynie przeczuwały, że nie jestem człowiekiem ale nie miały jak odgadnąć czym dokładnie jestem.
Pewnego dnia zastałam pusty dom i wiadomość, że wybrały się "wcześniej" na stację kolejową. Zaciekawiona postanowiłam sprawdzić czego tam szukają bo nie pamiętałam żeby coś planowały. Gdy dotarłam na miejsce na peronie stał już pociąg gotowy do odjazdu, wokół było pełno pasażerów. Nigdzie nie widziałam gospodyni ani jej wnuczki. Peron opustoszał a pociąg dał sygnał do odjazdu. Wtedy podszedł do mnie jakiś bury kot i zapytał o babcię. Gadające koty nie były czymś normalnym ale ponieważ sama byłam istotą nadprzyrodzoną nie zrobiło to na mnie wrażenia. Odparłam, że nie wiem ale możliwe, że babcia wsiadła do pociągu bo nigdzie jej nie widać. No i zachęcona przez zwierzaka wzięłam go na ręce i pobiegłam za odjeżdżającym pociągiem szybko doganiając skład. Rzeczywiście, w środku spotkałam towarzyszki.
Pociąg zaprowadził nas do czegoś przypominającego ogromne wesołe miasteczko. Była tam cała masa atrakcji, choć nie kojarzę by były tam budowle tak typowe jak np. diabelski młyn. Była za to cała masa budek z pamiątkami, pracowni edukacyjnych i miejsc spacerowych. Podzieliliśmy się na grupy (ja poszłam sama - znaczy z gadającym kotem) i rozpoczęliśmy zwiedzanie. Celem było znalezienie jak najciekawszej atrakcji żeby później opowiedzieć o niej reszcie wycieczki. Nie przejmowałam się zbytnio zadaniem - bardziej ciekawił mnie kot toteż przez większość czasu po prostu spacerowaliśmy rozmawiając gdy tylko wokół nie było nikogo kto mógłby nas usłyszeć (gadający kot...).W pewnej chwili zaszliśmy do parku trochę na uboczu, poza terenem głównym parku.
- Masz jakąś ludzką postać? - zapytałam w pewnym momencie a gdy odpowiedziało mi tylko parsknięcie śmiechem odwróciłam się zaciekawiona. Tam gdzie spodziewałam się zobaczyć kota stał młody mężczyzna z długimi, kręconymi włosami. Nie wyczułam ani nie usłyszałam jego przemiany więc wyglądało na to, że przybrał tą formę już jakiś czas temu gdy moje myśli skupione były na czymś innym, być może w czasie gdy opuszczaliśmy główną alejkę.
Mężczyzna był nagi - przemiana nie obejmowała ciuchów a ciężko byłoby nosić za sobą torbę będąc kotem - i uśmiechał się szyderczo, najwyraźniej ciesząc się, że tak długo wędrował przy mnie bez ciuchów i zastanawiając jaka będzie moja reakcja. Na szczęście nie robiło to na mnie wrażenia, uważałam tylko, że zachowuje się niestosownie i zastanawiałam nad jego pobudkami. Ponieważ byliśmy daleko od uczęszczanych szlaków mógł wpaść na głupi pomysł żeby mnie zgwałcić więc postanowiłam ruszyć w kierunku głównej części miasteczka. Nie żebym się bała, że byłby w stanie zrobić mi krzywdę - po prostu wiedziałam, że jeżeli spróbuje jakiś sztuczek obrażających moją godność będę musiała go honorowo zabić a póki co wydawał mi się sympatyczny i nie chciałam mu robić krzywdy. Dlatego wolałam nie kusić losu.
Doszliśmy do bramy, kazałam mu przemienić się z powrotem w kota i gdy wykonał polecenie weszliśmy do centrum. Na ścieżce prawie wpadliśmy na dwójkę dzieci - chłopca i dziewczynkę - którzy z zażenowaniem zastanawiali się czy mogą chwycić się za ręce i wtedy będą już parą. Minąwszy ich jednocześnie - ja i kot - parsknęliśmy śmiechem. Następnie skręciliśmy zaciekawieni jedną z atrakcji. Była to zagadka edukacyjna polegająca na zbudowaniu żarówki na podstawie własnej wiedzy. Kot przemienił się na moment w człowieka, zbudował działającą świetlówkę i zadowolony wrócił do swojej zwierzęcej postaci.
- Naprawdę uważasz, że świetlówka nadaje się na źródło światła? - zapytałam zniesmaczona. Światło migało a urządzenie wydobywało z siebie nieprzyjemne buczenie.
- A masz lepszy pomysł? - zapytał towarzysz.
- Czy ja wiem? Led albo zwykła żarówka. Ale nie potrafiłabym ich zbudować. - odparłam wzruszając ramionami.
Ponieważ czas przeznaczony na zadanie się kończył wróciliśmy do grupy by zaprezentować wyniki badań. Ze zdumieniem odkryłam, że reszta grupy ma prawo "kupić" wynik... razem z osobą go prezentującą. Co w praktyce oznaczało, że kupujący zyskiwał niewolnika, związanego przymusowym, niezrywalnym kontraktem. A cena była bardzo niska, licytacja zaczynała się od 500bitów (walutą obowiązującą we śnie były pieniądze nazywane bitami i bajtami, z przelicznikiem takim jak ten komputerowy, 1:8 i z cenami wyrażanymi w kilo, mega albo giga). Zaczęłam się zastanawiać nad wyjściem z sytuacji - byłam pewna, że ktoś wykorzysta szansę i kupi mnie bo miałam o wiele większą wartość niż cała reszta uczestników razem wzięta. Po nawiązaniu kontraktu musiałabym wykonywać wszystko o co poprosiłby mnie pan i nie mogłabym sprzeciwić się jego woli. Mimo moich mocy nie mogłabym go nawet zabić.
Wtedy podszedł do mnie "kot" (w ludzkiej postaci - już ubrany bo wszyscy uczestnicy licytacji otrzymali długie czarne szaty) i zaproponował wyjście - nie było możliwości kupienia kogoś kto już jest związany jakimkolwiek kontraktem a za kontrakt była uważana nawet relacja chłopak-dziewczyna. Czyli innymi słowy zaproponował mi chodzenie. Zgodziłam się. Było to najlepsze wyjście w mojej sytuacji. Chodzenie do niczego nie zobowiązywało ani nie wprowadzało ograniczeń i mogłam je zerwać a prawdę mówiąc "kot" nie był znowu taki zły więc mogłam dać mu szansę.
Następny w kolejce do licytacji był "mój chłopak" rozpromieniony wyszedł przed szereg i zapytany przez prowadzącego co dała mu wycieczka odkrzyknął:
- Dziewczynę! - i podbiegł do mnie, chwycił za rękę i wyprowadził z sali. Nie muszę wspominać że inni uczestnicy wyglądali na zawiedzionych takim obrotem spraw. Widać było kto miał na mnie chrapkę. :D
Tu nastąpiła mała przerwa we śnie spowodowana obudzeniem przez jakiś hałas w rzeczywistości. Szybko jednak zasnęłam ponownie i udało mi się w dużym stopniu powrócić do rozbudowanego, sennego świata.
Miała miejsce kolejna wycieczka i kolejne wyzwanie. Rzecz miała miejsce w świecie przypominającym świat astralny a w zadaniu brałam udział ja, mój chłopak i przyjaciółka (wnuczka babci) z poprzedniej części snu, wciąż mieliśmy na sobie stroje z licytacji. Dostaliśmy do dyspozycji również unoszące się w powietrzu dyski i mieliśmy pokonać szarżujących na nas przeciwników utrzymując jednocześnie równowagę - upadek z dysku miał wiązać się z spadnięciem w niemal bezdenną, wypełnioną wirującymi kolorami przepaść i śmiercią czekającą na jego końcu.
Zastanawiałam się jak to rozegrać. Sama nie potrafiłam latać więc nie mogłam czuć się bezpieczna ale jednocześnie byłam bardzo dobra w walce więc nie sądziłam by jakiemukolwiek napastnikowi udało się mnie zrzucić. Co jednak z towarzyszami? Czy będę w stanie ich ochronić? Czy jeżeli stracą równowagę mój dysk okaże się wystarczająco szybki bym zdołała ich złapać zanim dosięgną dna?
Moje obawy zostały przerwane przez nadejście przeciwników. Skutecznie powstrzymałam pierwszą falę, do towarzyszy przedostał się tylko jeden przeciwnik ale dali sobie z nim radę. Zauważyłam jednak, że chłopak nie wykazuje entuzjazmu. Przez moment nasze oczy spotkały się, były zamglone, widziałam w nich rezygnację. Chłopak nie chciał walki. Zanim zdążyłam zareagować "kot" wykonał krok do tyłu i zeskoczył z dysku lecąc jak się wydawało w głęboką przepaść.
Wkrótce jednak nastąpiło głuche uderzenie, rzeczywistość zamigotała i zamiast w bezkształtnym bezmiarze chłopak wylądował na znajdującym się dwa metry poniżej dysku zasypanym piaskiem chodniku. Więc bezmiar był tylko iluzją. Przeciwnicy i kolorowe fale zniknęły a wokół nas pojawiło się otoczone pustynią miasto. Zirytowało mnie to. Prawdziwe zagrożenie to jedno ale oszustwo to co innego. Wkurzyłam się, zeskoczyłam z własnego dysku i szybkim krokiem, boso ruszyłam chodnikiem a następnie, gdy dotarłam do skraju pustyni ruszyłam przez nią biegiem.
Przyjaciele dogonili mnie długo później - gdy usiadłam aby odpocząć i zastanowić się nad dalszą drogą a mury miasta schowały się za górami piachu. Zauważywszy, że nadchodzą zerwałam się ponownie na nogi i ruszyłam przed siebie ale nagle moja stopa o coś zahaczyła. Zaciekawiona chwyciłam przeszkodę i zaczęłam ciągnąć. Było to zasypane piaskiem, lianopodobne pnącze otoczone wianuszkiem zielonych listków. Zdziwiona odkryciem (tego typu roślina na środku pustyni?) pociągnęłam roślinną linę i podążyłam za nią chcąc odkryć skąd się ciągnie.
Po kilkunastu krokach natrafiłam na niespodziewaną przeszkodę - tekturową ścianę w sposób doskonały imitującą piasek i niebo. Wytworzyłam w niej dziurę i zerknęłam do środka. Krajobraz jaki ukazał się moim oczom różnił się drastycznie od tego w którym się obecnie znajdowałam - był ciemny, niebo pokrywały chmury a horyzont usiany był dymiącymi kominami fabryk, wszystko miało klimat określany jako steampunk.
"Kot" zaciekawiony próbował przecisnąć się przez szparę obok mnie ale odepchnęłam go mówiąc, że pierwsza pójdę. Miałam przeczucie, że to pułapka.
Zgodnie z obietnicą powiększyłam szparę i przecisnęłam się przez nią wkraczając do ciemnego świata. Jak przypuszczałam szybko zostałam zaatakowana - rzuciły się na mnie dwa sterowane mechanicznie szkielety. Szybko przetrzepałam im kości (dosłownie i w przenośni) i zawołałam przyjaciół, że mogą wejść. Zaczęliśmy badać otoczenie, wszędzie pełno było rur i metalu, powietrze wypełniała para a wokół roznosił się stukot pracujących maszyn.
W pewnej chwili odwróciłam się chcąc zerknąć na przyjaciół i dostrzegłam za ich plecami zbliżającą się grupę ludzi z gotową do wystrzału bronią palną. Jeden z nich wystrzelił. Rzuciłam się na przód i złapałam kulę w locie ratując tym samym przyjaciółce życie. Za nią leciały następne, złapałam najbliższe a resztę powstrzymałam sztuczką z Matrixa - po prostu wyciągnęłam przed siebie rękę a kule zawisły w powietrzu. :D Następnie stanęłam pewnie przed przyjaciółmi, pokazałam trzymane w dłoni kule, zerknęłam na te wciąż unoszące się w powietrzu a następnie zabiłam napastników posyłając kule z powrotem do właścicieli. Zagrożenie minęło. Żałowałam tylko, że moja natura ujrzała światło dzienne i moje życie w tamtym świecie jest spalone. Nie mogłam już dłużej udawać człowieka co było najzabawniejszym elementem - mierzenie się ze światem na ludzkich zasadach wiedząc, że jeżeli coś pójdzie nie tak mam asa w rękawie w postaci mocy.