Odnoszę wrażenie, że podświadomość postanowiła dzisiejszej nocy nadrobić brak marzeń sennych z zeszłego tygodnia (w ciągu ostatnich 6 dni zapamiętałam tylko 1 sen). Nie byłby to pierwszy taki przypadek. W czasach gdy zapisywałam jeszcze dziennik w formie papierowej zdarzyło mi się wyśnić 15 pofragmentowanych snów jednej nocy po tym jak przez 2 tygodnie nic mi się nie śniło.
Ale wracając do dzisiejszych snów:
Część 1 - Tsunami
Byłam na plaży. Panowała zima i piach pokryty był grubą warstwą śniegu. Po plaży chodzili ludzie. Nagle ktoś krzyknął "Nadchodzi tsunami! W TV mówili! Uciekajcie!". Upewniwszy się, że nie jest to żaden żart zaczęłam biegać po plaży i otaczającej ją promenadzie i informować ludzi o zagrożeniu. Ktoś zaproponował, że można urządzić schronienie na dachu jego domu - najwyższego w okolicy. Jedyny wyższy punkt stanowił szczyt znajdującego się w pobliżu wulkanu. To chyba była jakaś wyspa pochodzenia wulkanicznego.
Przyjęłam propozycję i zaczęłam odsyłać tam ludzi a wreszcie, gdy wiadomość o zagrożeniu się rozeszła sama udałam się do budynku. Po drodze jednak zauważyłam, że na plaży położonej nieco dalej płonie ognisko i gra muzyka.
- Co oni wyprawiają? - zapytałam kogoś kto przechodził obok mnie.
- Może nikt im nie powiedział o tsunami? - odparł przechodzień i nie zatrzymując się nawet kontynuował swoją wędrówkę do górującego nad okolicą domu.
Zeszłam na plażę i powiedziałam zgromadzonej tam młodzieży o zagrożeniu. Ci tylko wzruszyli ramionami i stwierdzili, że zaraz skończą tylko żal im gasić ognisko. Wzruszyłam ramionami. Ich życie.
W końcu weszłam na dach schronienia. Znajdował się tam już tłum ludzi ale udało mi się znaleźć miejsce przy otaczającej dach barierce. Mogłam stamtąd obserwować okolicę i wypatrywać nadejścia fali - tylko z jednej strony nie widziałam horyzontu, w miejscu gdzie widoczność ograniczał mi szczyt wulkanu. Czekając na nadejście wielkiej wody pogrążyłam się we wspomnieniach.
Część 2 - Fałszywe wspomnienia
Przed oczami pojawiło mi się nie istniejące wcześniej w moim umyśle wspomnienie jakiejś wycieczki. Zanim zdążyłam się zorientować podświadomość przerodziła je w kolejny sen.
Jechałam z rodzicami przez góry obserwując widoki. Droga wiła się jak serpentyna a za każdym zakrętem kryło się coś innego - inna góra, inny las, inna wioska w dole, inna łąka czy przepaść. Wszystko jednak łączył jeden stały element - charakterystyczna, rozchodząca się w dole gęsta mgła przypominającą unoszącą się w powietrzu grubą warstwę śniegu. Zastanawiałam się, czy faktycznie jest to mgła czy też znajdujemy się już po prostu powyżej poziomu chmur.
W końcu tata zarządził postój w jakimś oświetlonym promieniami słońca zagajniku. na łące rozchodzącej się kilka metrów poniżej nas widoczna była ta zadziwiająca mgła. Podeszłam do niej i wyciągnęłam dłoń by sprawdzić jaką ma konsystencję, czy jest zimna czy ciepła, stała czy gazowa. Biała, składająca się z mnóstwa unoszących się w powietrzu maleńkich kryształków mgła jednocześnie rozwiała się jak dym i została przed moją dłonią. kreśliłabym ją jako coś w rodzaju piany - gdyby nie fakt, że nie czułam na dłoni żadnej wilgoci ani zmiany temperatury, nic. Mgła była tam ale jednocześnie jej nie było.
Nagle coś otarło się o moją nogę. Zerknęłam w dół. Stało tam czarne stworzenie przypominające połączenie kota i wiewiórki. Widząc mój ruch stworzonko zerwało się i uciekło mi z pola widzenia.
Wróciłam do auta i ruszyliśmy w dalszą drogę. Dojechaliśmy do jakiegoś miasta. Mgła zniknęła zasłonięta przez serię domów. Po kilku zakrętach zatrzymaliśmy się przed jednym z nich i weszliśmy do środka. Był to mój nowy, senny dom. Zdjęłam buty żeby nie ubrudzić podłogi a wówczas tata dał mi do przymierzenia inną parę - czarno-czerwone zimowe kozaki - twierdząc, że to prezent.
Przymierzyłam. Były za małe.
Część 3 - Tresowana pchła
Wciąż byłam w domu z częśći 2giej. Minęło kilka dni.
Siedziałam w swoim pokoju i nudziłam się. Nagle dostrzegłam sunącą po dywanie małą (jakiś centymetr średnicy) jaskrawozieloną kulkę. Wyglądała jak cukierek albo piłeczka-kangurek tyle, że z oczkami i łapkami.
- I co się gapisz? Chcesz w łeb? - zaszczebiotała istotka. Moje oczy rozszerzyły się ze zdumienia ale nic nie odparłam. - Pchły nie widziałaś?
- Dziwne miejsce na spotkanie pchły. - odparłam wreszcie - Poza tym nie wydaje mi się, żeby pchły były takie duże, miały taki kolor i co najważniejsze gadały.
- Bo ja jestem taką specjalną pchłą! - odparła istotka a ja zachichotałam, stwierdziwszy, że fajnie byłoby mieć takie niezwykłe stworzenie na własność:
- Chcesz być moim zwierzakiem?
Pchła się zgodziła i przez następne kilka scen pokazane były perypetie związane z jej wychowywaniem - okazało się, że pchła jest hiperaktywna, lubi wszystkim dokuczać i klnie a ponieważ nikt nie wierzył, że pchła może gadać cała wina spadała na mnie. Na szczęście podświadomość zaoszczędziła mi pamięci poszczególnych scen jak również obserwacji zakończenia znajomości z niewychowanym insektem.
Część 4 - Ogień
Zostałam sama w domu na kilka dni i musiałam zająć się paleniem w piecu. Co ciekawe piec był na plaży ale jakoś mnie to nie zdziwiło - po motywie z pchłą moje myślenie logiczne było już mocno nadwyrężone. Otworzyłam drzwiczki komina chcąc wyczyścić trochę sadzę bo rodzice polecili, żeby to robić kilka razy w tygodniu. Szybko jednak zamknęłam je z powrotem - zza drzwiczek buchał ogień. Typowy przypadek, mało się słyszy o "zapaleniu się sadzy w kominie"?
Nie myśląc wiele zadzwoniłam po rodziców - nie swoich bo ci byli hen daleko nie wiadomo gdzie tylko rodziców mojej przyjaciółki chociaż w rzeczywistości nigdy nie wpadłabym na to, żeby poprosić ich o pomoc. Przyjechali niemal natychmiast i tata koleżanki otworzył drzwiczki i zalał ogień wiadrem wody. Pożar ustał a sadza zamieniła się w czarny strumień. Strumień porwał rodziców koleżanki (WTF...?). Niewiele myśląc sama wlazłam do komina i złapałam ich po czym sama zaczęłam wołać o pomoc bo choć zahaczyłam się mocno i siła wody już nie mogła nas pociągnąć nie mogłam również się wydostać bo każdy ruch spowodowałby utratęmojej równowagi i porwanie całej naszej trójki przez czarną wodę.
W końcu usłyszał mnie ktoś z plażowiczów i pomógł nam sie wydostać ciągnąć mnie za nogę.
Część 5 - Pociąg
Szłam znajomą już z poprzednich części górką drogą do szkoły. Wyjątkowo byłam chłopcem - nastolatkiem ale jako, że moja podświadomość zdaje się wybierać i zmieniać moją płeć losowo w czasie snów nie uznaję tego za istotny fakt.
Nagle przechodząc kolo wału kolejowego zobaczyłam grupę ludzi popychających jakieś beczki po zalanej wodą części torów - byli to pracownicy mający ustawić beczki tak, żeby przejeżdżający pociąg mógł je zabrać nie zatrzymując się. Widząc, ze nie za bardzo im to wychodzi (i licząc na jakiś napiwek xD) postanowiłam im pomóc. Wspięłam się na wał i zaczęłam popychać jedną ze znajdujących się na przedzie beczek. Usłyszałam nadjeżdżający pociąg - nie zostało dużo czasu. Ludzie rozpierzchli się na boki ale uznałam, że ja nie stchórzę. Było to dziwne biorąc pod uwagę, że zawsze w takich sytuacjach ogarnia mnie siderodromofobia (paniczny lęk przed pociągami - wiem, że to rzadkość ale faktycznie ją posiadam, paniczny lek pojawia się u mnie nawet przy przechodzeniu przez nieużywane od lat torowiska. :D) W każdym razie nie zważając na zbliżający się pociąg przysunęłam jakimś dziwnym, zakrawającym o telekinezę sposobem beczki do siebie a następnie nie mając gdzie uciec podskoczyłam, lądując gładko na dachu mającego mnie właśnie uderzyć pociągu i bezpiecznie zeskakując z drugiej jego strony. Zadanie wykonane. Pobudka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz