We śnie dysponowałam ciekawą mocą. Potrafiłam m.in. kontrolować umysły innych. Moja podświadomość prawdopodobnie pomysł podkradła z bloga autorstwa Manii Okumura.
W każdym razie,jak to w życiu bywa nawet osoba tak uzdolniona jak postać którą byłam we śnie musiała poszukać pracy. Nie mając doświadczenia dostała robotę dużo poniżej swoich możliwości - chodziła po różnych szkołach i domach kultury gdzie odgrywała iluzjonistkę.
Sen zaczyna się w momencie, gdy jestem w sali gimnastycznej w jakiejś szkole dla samych chłopców. Moja iluzjonistyczna sztuczka polegała na tym, że przywiązuję jednym sznurkiem parę kapci i wybieram z tłumu 2 osoby które owe kapcie mają ubrać. Następnie ciągnę za sznurki zmuszając te 2 osoby do poruszania się... a reszta towarzystwa zaczyna poruszać się w taki sam sposób za sprawą mojej hipnozy.
Po tej scence następuje ogólny śmiech i widownia wychodzi. Zostaje jednak jeden chłopak który zaczyna drążyć jak to zrobiłam ale w końcu go spławiam. Zostaję w sali sama i pakuję rekwizyty. Zapada noc, w budynku panuje cisza.
Nagle słyszę jak ktoś skrada się korytarzem. Zaciekawiona idę za dźwiękiem. Dostrzegam jakiegoś chłopaka i śledzę go - kieruje się do drzwi na końcu korytarza na 2 piętrze które początkowo uznaję za prowadzące na balkon bo według mojej orientacji w przestrzeni musiały wychodzić na zewnątrz budynku - korytarz ciągnął się na całą długość szkoły.
Chłopak znika za drzwiami a podążając za nim szybko odkrywam, że nie prowadzą na balkon jak wcześniej podejrzewałam ale przechodzą płynnie w mieniący się wszystkimi kolorami tęczy portal. Wtedy za sobą słyszę kolejne kroki. Nie mogę pozwolić żeby ktoś mnie nakrył - nie wolno mi wałęsać się po szkole.
Nie mając większego wyboru wskakuję w portal i spadam nim kilkanaście metrów w dół. Do jakiejś piwnicy, groty albo kopalni - gdzieś pod ziemię w każdym razie. Naturalny korytarz płynnie przechodzi w wydrążony ludzką ręką tunel a na końcu widzę bardziej nowoczesne ściany. Tu i ówdzie dostrzegam ludzi, mam wrażeniem, że są kimś w rodzaju faszystów albo członków mafii i jeżeli odkryją moją obecność bez wahania mnie zabiją. Postanawiam ukryć się w naturalnej części korytarza i poczekać aż sobie pójdą.
Chowam się w samą porę - z portalu zaczyna wypadać jeden po drugim coraz więcej osób. Niestety, chowając się trącam jakiś kamień który toczy się w dół kupki gruzu za którą się kryję.
- Kto tam jest? - pyta jakiś mężczyzna.
Słyszę poruszenie, wiele osób kieruje się w stronę mojej kryjówki. Kulę się przerażona, nie mam gdzie uciec. Nagle nade mną pojawia się twarz jakiegoś faceta.
~ Nie widzisz mnie. ~ wysyłam mentalny komunikat patrząc mężczyźnie w twarz. Ten wycofuje się.
- Nikogo tu nie ma, musiało ci się przesłyszeć. - oświadcza.
Oddycham z ulgą. To jednak nie koniec moich kłopotów.
- Co się dzieje? - pyta ktoś, prawdopodobnie jakiś nowoprzybyły.
- Wydawało nam się, że ktoś chowa się za tą kupką kamieni. - odpowiada inny głos.
I znowu się zaczyna. Całą siłę woli skupiam na mentalnym komunikacie "Nie widzicie mnie". Przez jakiś czas to działa ale pojawiają się coraz to nowe osoby i każdy chce przekonać się na własną rękę czy faktycznie teren jest czysty. Wiem, że długo tak nie wytrzymam. Utrzymywanie długo komunikatu było zbyt wyczerpujące. Znajdą mnie. Zabiją.
Decyduję się na desperacki krok. Wciąż utrzymując komunikat o byciu niewidzialną wstaję i rozsypując po drodze kamienie biegnę przeciskając się między ludźmi. Zdaję sobie sprawę z tego, że komunikat tworzy jedynie bańkę roztaczającą się na kilka metrów ode mnie - ludzie znajdujący się dalej mogą mnie bez problemu zobaczyć a widząc jak nagle znikam z pewnością poznają się na mojej sztuczce. Jaki jednak mam wybór?
Biegnę przed siebie, naturalny korytarz przechodzi płynnie w ozdobiony złotem hol. Skręcam w jedną z jego odnóg dostrzegając na jej końcu ostre światło. Docieram do ogromnej, oszklonej sali wysokiej na kilka pięter i równie szerokiej. Znajduję się na balkonie otaczającym któreś z wyższych pięter.
- Ślepa uliczka. - mówi jakiś chłopak za mną. Kieruje w moją stronę spluwę pistoletu.
Uśmiecham się.
- Może dla ciebie. - oświadczam i przeskakuję barierkę.
Przez głowę przemykają mi urywki różnych starych snów (prawdziwych, choć nie opisanych na tym blogu). Sen w którym wyskakuję przez okno w moim domu i lecę na wysokości kabli telefonicznych. Sen w którym wdrapuję się na wiadukt by zeskoczyć z niego i spróbować lecieć wyżej. Wreszcie sen w którym zeskakuję w dachu wieżowca... Wiem, więc, że robiłam to już wcześniej. "Nie pozwól tylko by ogarnął cie lęk wysokości" - mówię sobie nauczona wcześniejszymi doświadczeniami i zaczynam lewitować. Widzę jak wysoko się znajduję, widzę pustkę pod stopami, czuję strach próbujący wyrwać się na powierzchnię. Utrzymuję wysokość bojąc się choć odrobinę osłabić moc żeby nie spaść... Kula z pistoletu mija mnie o cal. Zapominam o strachu - kule są większym problemem. Osłabiam lewitację i ostrożnie zlatuję niżej, aż na podłogę.
Zadowolona spoglądam w górę spodziewając się dostrzec stojącego kilka pięter wyżej pokonanego chłopaka. Nikogo jednak tam nie ma. A na schodzącej do pomieszczenia klatce schodowej słyszę pospieszne kroki. Więc to jeszcze nie koniec.
Rozglądam się wokół i zdaję sobie sprawę, że pomieszczenie wychodzi na kolejny balkon, do innego, podobnego pomieszczenia. Znów biegnę w tamtą stronę i zeskakuję w dół w momencie gdy kula z pistoletu mija mnie o włos. Opadam gładko do pomieszczenia poniżej.
Tam już nie ma gdzie zeskoczyć. Wzdłuż wykutych w skale ścian rozłożone są gabloty a w nich makiety przedstawiające przyrodę - różnego rodzaju parki i lasy. Z pokoju wychodzą tylko jedne drzwi. Za nimi słyszę kroki. Więc to naprawdę koniec...
Przyglądam się makietom. Jedna z nich dość szczegółowo przedstawia porośnięte drzewami skaliste wzgórze. Postanawiam, że ukryję się tam. Nie robiłam wcześniej takiej sztuczki ale byłam w desperacji... Wierząc, że musi mi się udać przenikam przez szkło i zmniejszam się do rozmiarów ludzika z klocków lego a następnie zaczynam krążyć między drzewami szukając kryjówki - a być może i miejsca gdzie stworzę portal który przeniesie mnie z powrotem na powierzchnię.
Niestety. Spóźniłam się. Nad sobą dostrzegam twarz znajomego chłopaka - tego który wcześniej mnie gonił. Szyba pęka od uderzenia pistletem a ogromna dłoń próbuje mnie złapać.
Powracam do swoich normalnych rozmiarów i odpycham chłopaka. Ten upada na podłogę, jego broń toczy się po podłodze a gablota na której siedzę uderza o ścianę wydając głuchy odgłos. Powstaje szczelina przez którą przenika światło. Więc za ścianą jest kolejna przestrzeń! Gdyby udało mi się ją rozwalić...
Nagle za drzwiami słyszę kolejne kroki. Nie mam wyboru. Pogoń jest w drodze. Postanawiam spróbować jeszcze jednej sztuczki. Sztuczki która nie tyle zakrawa co bezdyskusyjnie należy do dziedziny czarnej i to bardzo czarnej magii. Zamieniam zdezorientowanego chłopaka w nieumarłego i choć targają mną wyrzuty sumienia (właśnie go zabiłam i zamieniłam w bezmyślne zombie...) nakazuję mu rozwalenie ściany a sama kieruję się do drzwi po to tylko by zamienić w zombie osoby które następnie je przekroczą po to by broniły mnie przed resztą napastników.
Wreszcie, po zabiciu w sumie 4 osób wyskakuję przez utworzony w ścianie otwór i opadam jak się okazuje wzdłuż ściany jakiegoś wąwozu ponownie wykorzystując swoją lewitację. Sen się kończy.
Nie ma co. Świetnie się we śnie bawiłam. Tylko moich przeciwników żal. xD
Postacie ze snu zapamiętać - nie wchodźcie Anie w drogę chyba, że chcecie skończyć jako bezmyślne zombie. Jest łagodna tylko do czasu. xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz