We śnie siedziałam przed komputerem sprawdzając jak działa wersja live Linuxa i zastanawiając się czy warto takowy zainstalować na komputerze zamiast przestarzałego Windowsa XP. Doszłam do wniosku że warto - ale zainstalować go na dysku zewnętrznym. Tak, żeby korzystać na dowolnym komputerze. Niezbyt interesujący sen.
Częstotliwość pojawiania się postów zależy od inwencji twórczej mojej podświadomości. Założenie jest takie: Śni mi się coś ciekawego? Jeszcze tego samego dnia opisuję sen na blogu. Na blogu w różnych odstępach czasu pojawiać się będą także różnego typu poradniki dotyczące snów - tych zwykłych i tych świadomych. Zapraszam.
czwartek, 27 marca 2014
środa, 26 marca 2014
Sen - Głupia wycieczka.
We śnie byłam na wycieczce i zwiedzałam zabytki w obcym mieście/kraju. W pewnej chwili weszłam do czegoś w rodzaju piramidy ale szybko zdałam sobie sprawę, że nie powinno mnie tam być, przebywanie w tym konkretnym zabytku było dla mnie wstydliwe (nie mam pojęcia jaki miał być tego powód - po prostu czułam wstyd i nie chciałam by ktoś mnie tam zobaczył). Mimo to postanowiłam, że skoro już tu weszłam mogę równie dobrze zwiedzić atrakcję.
Pod piramidą ciągnął się długi labirynt. Idąc nim w pewnym momencie usłyszałam, że do zabytku wchodzi grupa turystów więc przyspieszyłam kroku szukając jakiejś kryjówki. Napotkany przewodnik zasugerował, że mogę wyjść z budynku drugim wyjściem i wskazał na drabinę. Na jej szczycie widoczny był biały, świetlisty prostokąt. Wspięłam się na szczyt i spróbowałam zerknąć przez coś co wydawało się drzwiczkami w suficie/podłodze ale światło w pomieszczeniu/obszarze powyżej było zbyt jasne bym mogła cokolwiek dostrzec. A istniała możliwość, że znajdują się tam jakieś osoby.
Zeszłam więc z powrotem na dół i słysząc, że grupa jest już blisko ukryłam się za jakąś zasłoną. Niewiele to dało. Chwilę później zasłona rozsunęła się i stanęłam twarzą w twarz z moją mamą. Śmiała się ze mnie ale na szczęście dość szybko (po moim burknięciu "I co w tym takiego śmiesznego?") uspokoiła się.
Następnie razem z resztą wycieczki poszłam zwiedzać inne zabytki. Odwiedziliśmy np. ruiny jakiegoś zamku gdzie mieliśmy możliwość "wysłać list jak za dawnych czasów" wrzucając zapisane kartki do wiaderka wypełnionego wodą. Gdy zapytałam przewodnika po co ta woda i czy nie zniszczy listów ten odparł:
- A, nawet nie wiem. Raczej wody nie powinno tam być. Ktoś najwidoczniej zapomniał schować wiadro przed deszczem i napadało do środka.
czwartek, 20 marca 2014
Długi sen (dwa sny?) - Śmierć i duchy.
We śnie byłam u fryzjera żeby podciąć trochę włosy bo mnie wkurzały. Manewrując przy mojej głowie fryzjerka oświadczyła, że:
- Saturn ci się porusza i zaraz wpadnie na Merkurego, trzeba wyciąć.
I wycięła mi z głowy mały kawałek skóry po czym zrzuciła go na ziemię jakby nigdy nic.
- Oczywiście że nie. - odparła fryzjerka manewrując przy mojej głowie dalej.
W końcu zabieg się za kończył a ja - czując, że na czubku głowy mam krwawiącą ranę nie odważyłam się dotknąć głowy by sprawdzić jak rozległe jest obrażenie. Zamiast tego podniosłam z podłogi upuszczony wcześniej przez fryzjerkę przedmiot, oblepiony zaschniętą krwią. Była to kostka kształtem nieco przypominająca planetę Saturn - kulka na blaszce. Obmyłam przedmiot z krwi i włożyłam do kieszeni, na pamiątkę.
Następnie wyszłam z zakładu i wsiadłam do auta chcąc wrócić do domu. Koncentrując się na pulsującym odczuciu na czubku głowy i trochę martwiąc co na moją nową fryzurę powiedzą koledzy w szkole przejechałam przez skrzyżowanie bez zachowania należytej ostrożności. Prawie zderzyłam się z innym samochodem lecz udało mi się umknąć na wysepkę dzielącą pasy ruchu. Niewiele to jednak dało bo chwilę potem przywaliła do mnie ciężarówka. Śmierć na miejscu.
Znalazłam się na brzegu rzeki gdzie jakiś licealista (pod obserwacją jakiegoś milczącego starca) usiłował stworzyć łódź z tektury. Połączenie tektury i wody oczywiście nie było dobrym pomysłem więc zasugerowałam mu żeby stworzył z tektury platformę znajdującą się na tyle wysoko by woda do niej nie sięgała. Jakby słuchając moich myśli fragmenty papieru podniosły się w górę i ułożyły łódź na kształt tej której obraz miałam w głowie. Telekineza?
Nad brzeg zaczęło schodzić coraz więcej osób, weszliśmy na łódź i popłynęliśmy wzdłuż rzeki co kojarzyło mi się z przeprawą przez Styks. Licealista trajkotał wesoło najwyraźniej uważając to wszystko za wspaniałą przygodę ale ja czułam, że łódź pełna jest umarłych a milczący starzec (stojący teraz na czele łodzi i wprawiający ją w ruch przy użyciu kija opieranego o dno rzeki) ma nas przeprawić na tamten świat.
- Dziś w telewizji pokazywali jakiegoś starca, wariat ubrał się w biżuterię jak choinka a później na oczach kamery wypadł przez okno i się zabił. - powiedział chłopak próbując rozbawić posępne towarzystwo. Zerknęłam w bok, na osobę siedzącą obok mnie. Był to starszy mężczyzna z długimi kolczykami w uszach i naszyjniku przewieszonym przez głowę.
- Chyba mówisz o nim. - mruknęłam ponuro, wskazując na staruszka.
- To nie było wcale tak! - zawołał starszy mężczyzna gwałtownie wstając, kolczyki dyndały mu w uszach w bardzo zabawny sposób.
- Radziłabym ci ściągnąć te ozdoby bo inaczej nikt cię nie weźmie na poważnie. - syknęłam rozbawiona.
Tu nastąpiła przerwa we śnie a moja pamięć poprzednich zdarzeń została stłumiona.
Następne co pamiętam to to, że byłam w swoim domu i krzątałam się wierząc, że jestem już i tak spóźniona na spotkanie z koleżanką. Zebrałam wszystko co było mi potrzebne i udałam się na miejsce spotkania (łąka niedaleko mojego domu) ale jak się okazało nikogo tam nie zastałam - koleżanka albo zniecierpliwiła się i poszła albo wcale się nie pojawiła. Zawiedziona ruszyłam okrężną drogą w stronę domu.
Przechodząc obok jakiegoś starego budynku w oknie dostrzegłam małego chłopca wołającego:
- Mogę wyjść?
Przy bramie stała kobieta którą uznałam za jego matkę choć była trochę zbyt stara moim zdaniem na posiadanie tak małego dziecka. Przyjrzałam się jej zastanawiając się dlaczego nie reaguje na słowa syna. W końcu o to zapytałam ale nic nie odpowiedziała.
Zerknęłam jeszcze raz na chłopca. Wyglądał zupełnie normalnie, materialnie. Jednak obserwując go dłuższa chwilę odkryłam, że dziecko pojawia się raz na drugim, raz na pierwszym piętrze, a czas między zniknięciem a pojawieniem się jest zbyt krótki by chłopiec miał czas zbiec po schodach. Więc był duchem. Zaciekawiona zapytałam kobietę czy mogę z chłopcem porozmawiać. Kiwnęła głową na znak zgody.
Weszłam do budynku. Okazało się, że jest to coś w rodzaju starej tawerny. Początkowo w środku nie było nikogo więc zawołałam chłopca i usiadłam przy barze wysłuchując jego historii. Wkrótce jednak do tawerny zaczęli napływać goście a chłopiec ulotnił się. Zaskoczona rozejrzałam się wokół i odkryłam, że dziecko macha do mnie ze starych, zmyślnie ukrytych w cieniu kąta tawerny schodów. W tym momencie ogarnął mnie lekki lęk - co ja robię? Rozmawiam z duchem? Mam zamiar podążyć za nim? Może chce mnie zaciągnąć w zaświaty?
Nagle jednak jakby coś odblokowało się w mojej pamięci. Poprzedni sen. Chłopiec nie mógł nic mi zrobić bo ja też byłam już martwa. Weszłam na górę i usiadłam na stojącym pod ścianą krześle. Okazało się, ze w pomieszczeniu znajduje się jeszcze jeden duch, również chłopiec ale nieco starszy. O ile ten którego już poznałam mógł mieć na oko dziewięciu lat o tyle ten wyglądał mi na jakieś jedenaście, dwanaście.
- Wiecie. Ja też jestem duchem. - powiedziałam i zaczęłam opowiadać swoją historię. - Było to latem zeszłego roku...
- Zeszłego roku? - zapytał któryś chłopców.
- Będzie z osiem, dziewięć miesięcy jak umarłam. Ale do tej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy, funkcjonowałam dalej jak człowiek. Dopiero dzięki wam uświadomiłam sobie co się wydarzyło. Byliście już po drugiej stronie? - zapytałam szczerze zaciekawiona. "Przypomniałam sobie" bowiem dlaczego wyparłam z pamięci fakt że nie żyję - odkrywszy, że mimo bycia duchem mogę wciąż funkcjonować jak człowiek zaczęłam się szczerze bać, że przechodząc na drugą stronę nie ma możliwości powrotu.
- Byliśmy, ale woleliśmy wrócić tutaj. - odparli chłopcy.
Ucieszyłam się.
Nad brzeg zaczęło schodzić coraz więcej osób, weszliśmy na łódź i popłynęliśmy wzdłuż rzeki co kojarzyło mi się z przeprawą przez Styks. Licealista trajkotał wesoło najwyraźniej uważając to wszystko za wspaniałą przygodę ale ja czułam, że łódź pełna jest umarłych a milczący starzec (stojący teraz na czele łodzi i wprawiający ją w ruch przy użyciu kija opieranego o dno rzeki) ma nas przeprawić na tamten świat.
- Dziś w telewizji pokazywali jakiegoś starca, wariat ubrał się w biżuterię jak choinka a później na oczach kamery wypadł przez okno i się zabił. - powiedział chłopak próbując rozbawić posępne towarzystwo. Zerknęłam w bok, na osobę siedzącą obok mnie. Był to starszy mężczyzna z długimi kolczykami w uszach i naszyjniku przewieszonym przez głowę.
- Chyba mówisz o nim. - mruknęłam ponuro, wskazując na staruszka.
- To nie było wcale tak! - zawołał starszy mężczyzna gwałtownie wstając, kolczyki dyndały mu w uszach w bardzo zabawny sposób.
- Radziłabym ci ściągnąć te ozdoby bo inaczej nikt cię nie weźmie na poważnie. - syknęłam rozbawiona.
Tu nastąpiła przerwa we śnie a moja pamięć poprzednich zdarzeń została stłumiona.
Następne co pamiętam to to, że byłam w swoim domu i krzątałam się wierząc, że jestem już i tak spóźniona na spotkanie z koleżanką. Zebrałam wszystko co było mi potrzebne i udałam się na miejsce spotkania (łąka niedaleko mojego domu) ale jak się okazało nikogo tam nie zastałam - koleżanka albo zniecierpliwiła się i poszła albo wcale się nie pojawiła. Zawiedziona ruszyłam okrężną drogą w stronę domu.
Przechodząc obok jakiegoś starego budynku w oknie dostrzegłam małego chłopca wołającego:
- Mogę wyjść?
Przy bramie stała kobieta którą uznałam za jego matkę choć była trochę zbyt stara moim zdaniem na posiadanie tak małego dziecka. Przyjrzałam się jej zastanawiając się dlaczego nie reaguje na słowa syna. W końcu o to zapytałam ale nic nie odpowiedziała.
Zerknęłam jeszcze raz na chłopca. Wyglądał zupełnie normalnie, materialnie. Jednak obserwując go dłuższa chwilę odkryłam, że dziecko pojawia się raz na drugim, raz na pierwszym piętrze, a czas między zniknięciem a pojawieniem się jest zbyt krótki by chłopiec miał czas zbiec po schodach. Więc był duchem. Zaciekawiona zapytałam kobietę czy mogę z chłopcem porozmawiać. Kiwnęła głową na znak zgody.
Weszłam do budynku. Okazało się, że jest to coś w rodzaju starej tawerny. Początkowo w środku nie było nikogo więc zawołałam chłopca i usiadłam przy barze wysłuchując jego historii. Wkrótce jednak do tawerny zaczęli napływać goście a chłopiec ulotnił się. Zaskoczona rozejrzałam się wokół i odkryłam, że dziecko macha do mnie ze starych, zmyślnie ukrytych w cieniu kąta tawerny schodów. W tym momencie ogarnął mnie lekki lęk - co ja robię? Rozmawiam z duchem? Mam zamiar podążyć za nim? Może chce mnie zaciągnąć w zaświaty?
Nagle jednak jakby coś odblokowało się w mojej pamięci. Poprzedni sen. Chłopiec nie mógł nic mi zrobić bo ja też byłam już martwa. Weszłam na górę i usiadłam na stojącym pod ścianą krześle. Okazało się, ze w pomieszczeniu znajduje się jeszcze jeden duch, również chłopiec ale nieco starszy. O ile ten którego już poznałam mógł mieć na oko dziewięciu lat o tyle ten wyglądał mi na jakieś jedenaście, dwanaście.
- Wiecie. Ja też jestem duchem. - powiedziałam i zaczęłam opowiadać swoją historię. - Było to latem zeszłego roku...
- Zeszłego roku? - zapytał któryś chłopców.
- Będzie z osiem, dziewięć miesięcy jak umarłam. Ale do tej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy, funkcjonowałam dalej jak człowiek. Dopiero dzięki wam uświadomiłam sobie co się wydarzyło. Byliście już po drugiej stronie? - zapytałam szczerze zaciekawiona. "Przypomniałam sobie" bowiem dlaczego wyparłam z pamięci fakt że nie żyję - odkrywszy, że mimo bycia duchem mogę wciąż funkcjonować jak człowiek zaczęłam się szczerze bać, że przechodząc na drugą stronę nie ma możliwości powrotu.
- Byliśmy, ale woleliśmy wrócić tutaj. - odparli chłopcy.
Ucieszyłam się.
wtorek, 18 marca 2014
Sen - Przeklęta walizka
We śnie uczestniczyłam w spotkaniu rodzinnym. Pamiętam, że siedziałam przy stole i starałam się zwracać na siebie jak najmniej uwagi. Wśród gości, zamiast znanej mi z rzeczywistości rodziny znajdowały się takie indywidua jak m.in. jakaś pełna uprzedzeń "rodzina ze wsi", łysy na czubku głowy "rabin" z czarnymi dredami i "terrorysta" który miał przy sobie groźnie wyglądającą walizkę. Czułam, że walizka owa zamiast bomby zawiera jakąś mroczną energię, gotową by kogoś opętać. Jakby tego było mało nie byłam odpowiednio ubrana. Przybycie gości zaskoczyło mnie więc miałam na sobie jeansowe spodnie i czarną koszulę nocną której nie zdążyłam przebrać.
W końcu, korzystając z okazji, że ktoś z towarzystwa postanowił skoczyć do samochodu wymknęłam się z pokoju i w papuciach poszłam za nim na parking z jakiegoś powodu sądząc, że w bagażniku znajdują się moje ciuchy. Bagażnik okazał się jednak pusty.Wkrótce dołączyła do nas reszta rodziny i oświadczyli, że przenoszą spotkanie do mojego domu (wcześniej siedzieli gdzieś w bloku po drugiej stronie miasta - ale pokój przypominał mój salon). Podzieliliśmy się na dwie grupy. Większość zabrała się dużym samochodem jednego z gości a ja miałam jechać mniejszym autem razem z "kuzynką ze wsi" która chciała sprawdzić coś w jednym sklepie.
Nie jestem pewna która z nas prowadziła auto ale w centrum zatrzymałyśmy się przy wskazanym przez kuzynkę sklepie i weszłyśmy do środka. Wyglądało na to, że kuzynka zna stacjonujące tam sprzedawczynie bo zachowywała się wobec nich bardzo otwarcie. Szybko udało jej się namówić je by zaprowadziły nas do piwnicy sklepu. Piwnica zawierała wiele połączonych ze sobą pomieszczeń o gładkich, różnokolorowych ścianach. Wzdłuż ścian rozmieszczone były jakieś pudła ale nie za bardzo interesowała mnie ich zawartość.
Wkrótce kuzynka załatwiła sprawę (nie mam pojęcia co to było) i opuściłyśmy lokal. Ledwie wyszłyśmy na zewnątrz gdy za nami rozległ się huk i zza drzwi prowadzących do piwnicy wypadły kłęby kurzu - całe podziemie zawaliło się. Z kurzu wyszedł jakiś ksiądz i zaczął wywrzaskiwać coś do kuzynki ("To nie było konieczne!") ale nie za bardzo docierało do mnie to co mówi. Zajęta byłam bowiem analizowaniem pomysłu który narodził się właśnie w mojej głowie. Wciąż pamiętałam o istnieniu demonicznej walizki i stwierdziłam, że poproszenie księdza by się jej przyjrzał było niezłym pomysłem. Tak więc zrobiłam. Ksiądz przez chwilę wydawał się zdziwiony (prawdę powiedziawszy ja też byłam zdziwiona, proszenie o pomoc kogoś pokroju katolickiego księdza nie leży w mojej naturze) ale w końcu oświadczył, że rzuci na to okiem.
Pojechałyśmy z kuzynką do domu. Reszta rodziny już tam czekała a groźna walizka jak się okazało wylądowała w moim pokoju. Przeniosłam się tam obserwując kątem oka przeklęty przedmiot czy przypadkiem zamknięta w nim istota nie uwalnia się (już wydobywał się czarny dym) i wyglądając przez okno w nadzieji, że ksiądz przybędzie w porę.
Po dość długim czasie oczekiwania wreszcie pod mój dom podjechało czarne auto. I wysiedli z niego... ksiądz, rabin, pastor, szaman indiański, mnich i dwoje innych kapłanów różnych wierzeń. A wszyscy (pomijając roźnice w strojach i fryzurach) byli do siebie kropka w kropkę podobni. Siedmioraczki. Zaprosiłam ich do domu i wpuściłam na strych gdzie mieli przygotować się do swoich ceremonii oczyszczenia. Stojąc na schodach przyglądałam się jak ci przedstawiciele różnych religii dowcipkują między sobą i pomagają sobie wzajemnie w przygotowaniach.
Moim zadaniem miało być przyniesienie kolejno do każdego z nich walizki gdy skończą przygotowania, zaczekanie aż duchowny wykona ceremonię oczyszczenia i gdyby ta się nie powiodła przeniesienie przedmiotu do następnego kapłana. Któremuś musiało w końcu udać się przepędzenie demona, widziałam to po ich pewności siebie. Przez głowę przeszła mi myśl, by utrudnić im nieco zadanie i uwolnić stwora ale doszłam do wniosku, że i z tym daliby sobie radę.
Sen się zakończył zanim zdążyłam przetestować moją teorię. Ale nie żałuję. Obudziłam się z uczuciem dobrze wykonanego zadania. Celem snu było znalezienie sposobu by walizka przestała stanowić zagrożenie a nie obserwacja jak demon zostaje zniszczony.
poniedziałek, 17 marca 2014
Sen - Wycieczka na Pragę
We śnie jechałam pociągiem na wycieczkę klasową (z klasą licealną) do Warszawy skąd mieliśmy jechać/lecieć dalej chyba na Maltę. W pociągu zaczęłam gadać z innym pasażerem i gdy ten w pewnym momencie stwierdził, że wysiada bez zastanowienia wysiadłam razem z nim mimo, że pociąg był dopiero na stacji Warszawa-Praga.
Wysiadłam i pociąg odjechał. Dopiero wtedy do mnie dotarło co zrobiłam - oddzieliłam się od wycieczki i wylądowałam sama w zupełnie obcym mieście, w środku nocy (było ciemno), w towarzystwie dopiero co poznanego faceta. Zaczęłam lekko panikować ale stwierdziłam, że muszę zachować fason. Postanowiłam że odprowadzę chłopaka i wrócę na stację by pojechać na główny dworzec następnym pociągiem. Musiało ich jeździć pełno, nawet w czasie gdy się zastanawiałam co robić przejechał następny więc uznałam, że pewnie co 10 minut jakiś jeździ. A bilet miałam.
Wkrótce jednak zaczęłam się znowu martwić. Nawet jeżeli dotrę na dworzec to jak odnajdę resztę wycieczki? I czy nie spóźnię się? Przecież nie będą na mnie czekać.Podzieliłam się wątpliwościami z towarzyszem a ten... stwierdził, że żaden problem: podrzuci mnie na Maltę. :D
Dalej sen jest dość chaotyczny. Niby wciąż byłam daleko od reszty wycieczki ale oczami wyobraźni zobaczyłam jak mnie szukają a następnie... przeniosłam się razem z facetem w miejsce gdzie byli (jakiś rodzaj teleportacji) i oświadczyłam, że na Maltę jadę z nim. A on potwierdził.
Myślę, że sen miał związek z faktem, że wczoraj dowiedziałam się o tym, że w maju/czerwcu czeka mnie egzamin w miejscu którego nie znam i gdzie nie wiem jak dojechać.
wtorek, 11 marca 2014
Sen z 10 marca 2014 - Dziki zachód
Znów nie miałam czasu by zapisać sen (a poza tym krótko po obudzeniu sen umknął i powrócił dopiero gdy wieczorem ponownie zamknęłam oczy) więc mogę zapisać go dopiero dziś. Nic nie poradzę, nie zawsze człowiek ma czas i ochotę siedzieć przy komputerze wystarczająco długo by wyskrobać posta, zwłaszcza, jeżeli temat jest dość długi.
W każdym razie wczoraj śniło mi się, że wracam autostradą z jakimś chłopakiem. Dojechaliśmy do Libiąża, ten jednak wyglądał zupełnie inaczej niż w rzeczywistości - przypominał trochę dziki zachód. Zatrzymaliśmy się przy jakiejś karczmy a ponieważ towarzysz zdawał się dobrze orientować w okolicy i wiedzieć co się dzieje trzymałam się go pozwalając by zadecydował co się dalej ze mną stanie - sama bowiem czułam się mocno zagubiona w tej pozornie dobrze znanej ale obcej okolicy.
Byłam jak niewinne dziecko. Chłopak zaprowadził mnie do wynajętego pokoju w jednym z okolicznych moteli a ja przez dłuższy czas nie przyjmowałam do wiadomości, że może mieć wobec mnie złe zamiary. Dopiero gdy facet usiłował zerwać ze mnie ciuchy wyrywam się mu i uciekam ile sił w nogach. W pełnym pędzie wpadałam do karczmy i zaczęłam wołać o pomoc. Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że nie jest to najlepsze miejsce do znalezienia kogoś kto obroni mnie przed gwałcicielem. W lokalu pełno było bowiem pijaków którzy sami zapewne moralnością nie grzeszyli.
Spróbowałam się wycofać ale dogonił mnie napastnik. Uderzyłam go pięścią próbując odstraszyć. Wtedy podszedł do nas barman, wyprosił mężczyznę z baru a mi zaoferował ochronę, nocleg i jedzenie w zamian za prace w jego barze jako kelnerka. Zgodziłam się. Przez następne kilka sennych dni pracowałam i poznawałam okolicę. Na szczęście okazało się, że jest to zwykła praca, bez podtekstów. Problem wciąż jednak stanowili pracownicy i goście oberży. Byłam jedyną kobietą w tym budynku więc liczne towarzystwo usiłowało mnie w mniej lub bardziej nachalny sposób podrywać.
Pewnego dnia, spacerując po okolicy odkryłam, że w mieście przebywa również moja przyjaciółka. Świadomość, że ona także jest uwięziona w tym nieprzyjaznym dla kobiet świecie sprawiła, że postanawiam działać. Nie mogłam zdobyć się na odwagę by walczyć o samą siebie ale gdy od moich działań mogła zależeć również jej przyszłość nabrałam motywacji. Urządziłam więc spotkanie z przyjaciółką przy torach kolejowych gdzieś na odludziu i zaoferowałam, że pomogę jej wrócić do naszego świata. Ku mojemu zaskoczeniu koleżanka odpowiedziała jednak, że nie chce wracać. Moja motywacja uleciała. Nie chciałam zostawić przyjaciółki samej więc szukanie drogi ucieczki straciło jakikolwiek sens.
Zamiast tego postanowiłam trzymać się blisko niej, sprawdzić co jej się w tym świecie tak podoba i być może ułożyć sobie życie podobne do jej własnego. Szybko odkryłam, że dziewczyna wylądowała w o wiele przyjaźniejszych warunkach niż ja. Przyjęły ją pod swój dach jakieś kobiety które dobrze troszczyły się o towarzyszki - nie musiała się więc martwić napaściami mężczyzn. To wyjaśniało jej podejście.
Dziś snu nie pamiętam choć coś kołacze mi się na krawędzi umysłu. Być może więc pamięć snu powróci gdy wieczorem zamknę oczy próbując zasnąć.
Dziś snu nie pamiętam choć coś kołacze mi się na krawędzi umysłu. Być może więc pamięć snu powróci gdy wieczorem zamknę oczy próbując zasnąć.
sobota, 8 marca 2014
Sen z 7 marca 2014 - Znikający pociąg
Wyjątkowo wczoraj nie zdążyłam zapisać snu więc dziś uzupełniam. Szczęście, że nie uleciał z pamięci...
We śnie siedziałam na wiadukcie kolejowym przy stacji w Libiążu pilnując jakiegoś niemowlęcia - kilkumiesięcznej (8, 9 miesięcy) dziewczynki. Początkowo nie za bardzo się tym przejmowałam i spokojnie patrzyłam jak mała lata od barierki do barierki i obserwuje przejeżdżające co chwilę pod nami pociągi. Nagle jednak zdałam sobie sprawę, że jesteśmy wysoko a dziewczynka jest na tyle mała, że mogłaby się przecisnąć między szczeblami barierki. Wzięłam ją więc na ręce i razem obserwowałyśmy kolejny pociąg. Pociąg już dojeżdżał wiaduktu gdy nagle ... wyparował, zniknął. Dziewczynka wcisnęła mi głowę w ramię, chyba przestraszona.
Oficjalnie pociąg zderzył się z czymś i wykoleił się ale nie było śladu po zdarzeniu, żadnych szczątków, nic. Miałam zamiar zejść po schodach prowadzących na stację i zaglądnąć, czy przypadkiem nie ma jego pozostałości pod wiaduktem ale zerknęłam na schowaną w moich ramionach dziewczynkę - nie chciałam narażać dziecka na traumę gdyby faktycznie pod wiaduktem leżały trupy pasażerów, tym bardziej, że na stację zaczęły ze wszystkich stron napływać... zakonnice.
Cofnęłam się zeszłam z wiaduktu na ulicę. Katem oka zauważyłam, że na torach leży jakaś gęsta, ciemna maź. Krew? Stwierdziłam, że zostawię dziewczynkę w domu i zaraz wrócę, sprawdzić co się dokładnie stało. Musiałam jednak wcześniej do domu dotrzeć.
Było ciemno a ulicami sunęły zakonnice. Wybrałam skrót między drzewami by szybciej dotrzeć do celu ale okazało się, że jest cały zarośnięty uschniętymi krzakami.Nagle krzaki przede mną zostały oświetlone sztucznym, żółtym światłem. Odwróciłam się przestraszona - gdyby to był samochód nie miałabym gdzie uskoczyć. Na szczęście był to tylko jadący powoli rower więc. Zaczęłam przedzierać się przez krzaki by zejść z drogi rowerzyście. Na tym zakończył się sen.
Dziś snu nie pamiętam.
Dziś snu nie pamiętam.
czwartek, 6 marca 2014
Dwa sny: Titanic i Zepsuty klucz
1. Titanic
W pierwszym ze snów płynęłam statkiem pasażerskim. Była noc a krążące wokół statku światła reflektorów oświetlały jedynie niewielki obszar czarnej wody wokół. Wody w tej okolicy były niebezpieczne a statek płynął zbyt szybko by zatrzymać się/zmienić kurs gdy reflektor natrafi na przeszkodę więc kilka osób - w tym ja - zostało wyznaczonych do zbadania terenu przy pomocy łodzi ratunkowych.
Wypłynęłam z grupą. W pewnej chwili łódź natrafiła na wystającą ponad powierzchnię wody skałę a następnie na wyspę. Zostałam na brzegu by latarką oznaczyć miejsce i w ten sposób sygnalizować tor jakim ma poruszać się statek a reszta wróciła by powiadomić o odkryciu. Chwilę później statek powrócił, sprawnie omijając wystającą skałę zgodnie z moimi sygnałami. Nagle jednak okręt zahaczył dnem o kolejną, znajdującą się pod powierzchnią ciemnej wody skałę i zakończyło się to katastrofą...
Po chwili znów stałam na brzegu i obserwowałam jak statek szybkim tempem zbliża się do brzegu. Sytuacja jak w filmie "Oszukać przeznaczenie". Zaczęłam machać do kapitana by zawrócił, początkowo wydawało się, że mnie nie słucha ale w końcu, gdy krzyknęłam "Odpłyńcie stąd albo czeka was katastrofa! Musicie zmienić kurs! Natychmiast! Tu jest pełno podwodnych skał!" okręt wykonał gwałtowny skręt i odpłynął w noc. Zostałam oblana falą wody a w moje ręce trafiła jakaś duża ryba.
Przez dłuższą chwilę stałam a brzegu myśląc, że ktoś po mnie wróci ale nie pojawiła się łódź ratunkowa. Nastał poranek a po statku wciąż nie było śladu, zostawili mnie - a może statek rozbił się gdzieś dalej i nie mogli po mnie wrócić? Wzięłam rybę która w międzyczasie przestała się ruszać i poszłam wzdłuż brzegu szukając cywilizacji. Okazało się, że nie natrafiłam na bezludną wyspę tylko gdzieś do Portugalii.
Wędrując przez tłum na promenadzie usłyszałam głos jakiegoś chłopaka. Nie rozumiałam co mówi ale w końcu, przy użyciu gestów udało mi się zorientować, że ma zamiar odkupić ode mnie rybę. Nie była mi potrzebna więc podałam mu ją a on dał mi za to monety 10 i 1 (w sumie 11) jakiejś waluty. Tak miał wyglądać mój start w ich społeczności. Miałam być nieznającym języka obcokrajowcem z garścią drobnych w kieszeni. Ale było to lepsze, niż nieznający języka obcokrajowiec z rybą. :D
2. Zepsuty klucz.
Kolejny sen był dość krótki - albo po prostu pamiętam tylko jego fragment.
Chciałam zamknąć drzwi od pokoju na klucz jak to mam w zwyczaju (nie lubię gwałtownych pobudek jakie potrafią sprawić mi rodzice albo koty) ale ze zdumieniem odkryłam, że nie da rady. Klucz dosłownie rozpływał mi się w dłoni. Najwidoczniej został zrobiony z bardzo słabej jakości aluminium które przegięło się po kilkakrotnym przekręceniu zamka.
środa, 5 marca 2014
Fałszywa pobudka - suknia ślubna i wróbel w domu.
Nic specjalnego. Ale jest to jedyny sen jaki w ostatnim czasie zapamiętałam więc warto wspomnieć.
Sen był fałszywą pobudką.
Obudziłam się i otworzyłam szafę zastanawiając się co dziś ubrać. Z zaskoczeniem odkryłam, że w szafie, poza moimi typowymi czarno-czerwonymi ubraniami wisi suknia ślubna o kształcie który z pewnością nie pasowałby do mojej sylwetki. Nie miałam pojęcia skąd się wzięła i co tam robi - nie mam zamiaru póki co wychodzić za mąż.
Nagle do mojego pokoju wszedł kot domagając się bym wypuściła go na pole (częsta sytuacja). Zeszłam więc do salonu i uchyliłam drzwi balkonowe. Kot wyszedł. Już miałam zamknąć drzwi gdy zauważyłam siedzącego na dywanie wróbla. Patrzył się na mnie jakby prosząc bym pozwoliła mu wylecieć. Odsunęłam firankę i otworzyłam drzwi na oścież. Ptaszek przeleciał obok mnie i poleciał na pole, szczęśliwie mijając czekającego tam kota.
Subskrybuj:
Posty (Atom)