Śniło mi się, że jestem w ciąży i mam termin porodu na 27 czerwca. Widziałam swój brzuch. Był mały biorąc pod uwagę, że do rozwiązania zostało tak mało czasu. Rosnące we mnie dziecko było również bardzo spokojne -ani razu nie poczułam kopnięcia ani nic w tym rodzaju. Moje życie toczyło się jak zawsze.
Wreszcie nadszedł dzień porodu. Wszystko przebiegło tak sprawnie, że nawet nie pamiętam co się działo - w jednej chwili kładłam się na szpitalnym łóżku a w kolejnej już leżało koło mnie zdrowe niemowlę o ciemnym kolorze skóry (mulat). Chłopczyk był maleńki i bardzo cichy. Wcale nie płakał i coś mi mówiło, że moje życie nie zmieni się w związku z jego przyjściem na świat. Nie będzie nocnych pobudek itd.
Pozostał problem z dokumentami i wyjaśnieniem całej sprawy znajomym i rodzinie. Mój brzuch był tak mały, że nikt nie zauważył ciąży a nie mam chłopaka który mógłby być ewentualnym ojcem. Nie było też w moim życiu niejednoznacznych sytuacji które ciążą mogłyby zaskutkować. Więc skąd to dziecko? Niepokalane poczęcie czy jak? :D
W końcu głowiąc się na wpół świadomie edytowałam sen. Przeniosłam się w przyszłość (do wieku 32 lat) i postanowiłam to wytłumaczyć wszystko tykającym zegarem biologicznym i zapłodnieniem in vitro od nieznanego dawcy. Mogłam pójść dalej i stworzyć sobie chłopaka ale zabrakło mi kreatywności.
Po obudzeniu dobrą chwilę zajęło mi przeanalizowanie snu bo był ewidentnie symboliczny. Ale chyba wykombinowałam. Prawdopodobnie do 27 czerwca (muszę się upewnić, datę widziałam tylko raz i wyleciała mi z pamięci - ale jak wiadomo podświadomość zapamiętuje więcej niż świadomość) mam oddać pewien projekt w szkole a póki co znajduje się on w powijakach. Ponieważ senna ciąża często symbolizuje niedokończony projekt myślę, że to właściwa interpretacja.